Mieszkam w Polsce, Mieszkam w Polsce, mieszkam tu tu tu

Dwa klipy na dobranoc z okazji 11 listopada.

Może i chciałoby się ponarzekać, posarkać, wylać żółć...

Nie ma sensu.

W obu numerach zawarta jest cała esencja tego co kotłuje mi się pod kopułą.

Kultowa Polska Kultu:



I fanowski teledysk zrobiony pod epicki, ponadczasowy kawałek Big Cyca:


Dobranoc.



Read More ...

0 komentarze

Bosman - najlepsze piwo bezalkoholowe



O co chodzi z oczkiem? I dlaczego podniosło się takie larum, gdy w telewizji wyemitowano reklamy szkodliwego trunku, jakim jest piwo?

Cały problem wynikał z Ustawy o Wychowaniu w Trzeźwości.  Wybaczcie, nie sprawdziłem roku, ani dokładnie kiedy to było. Jako paskudny do obrzydliwości liberał, mam awersję do absurdalnych aktów prawnych. Ów akt prawny nakładał zakaz jakiegokolwiek reklamowania używek alkoholowych o zawartości etanolu przekraczającym 1,5 %.





Prawdziwy Polak nie znosi, gdy biurokratyczna machina nakazuje lub zakazuje mu robić cokolwiek. Tak było, tak jest i tak będzie.

Do patriotycznego obowiązku należało pokazanie władzy, gdzie może sobie wsadzić absurdalne z natury przepisy. A to zmusiło niewielką grupkę osób poczuwających się do wyznaczania polskich standardów moralności, do głośnego napiętnowania tych sprzecznych z interesem społecznym praktyk.

Cel został osiągnięty, zerwała się olbrzymia dyskusja dotycząca tego, jak w kraju prawa, ple, ple, ple, praworządności, ple ple ple, bez mała europejskim, ple, ple, ple, można tak bezczelnie kpić z zapisów ustawy.






Oczywiście, owa oczerniająca kampania jak zwykle w takich przypadkach bywa, przyniosła efekty odwrotne od zamierzonych. Bilon wydany na marketing zwrócił się w czwórnasób, a marka Bosman, obok piwa EB, została zapamiętana jako jeden z chmielowych symboli lat 90.

Dzisiaj przepisy są nieco łagodniejsze, po 22.00 możemy się dość często natknąć na reklamy wielkich koncernów. Choć są nieźle nakręcone, ze smakiem, polotem i w ogóle, to jednak sporo im brakuje do mistrzostwa kreatywnego marketingu jakim były reklamy Bosmana.


A i tak przecież każdy doskonale wie, że na trzeźwo też można się świetnie bawić. I to przy piwie... ;) bezalkoholowym.








I na deser cała piosenka, która leci w tle, wykonaniu Krzysztofa Klenczona:



Read More ...

0 komentarze


Niezbędne podczas zabaw na przerwie i w szkole w latach 90.

Kolejny hicior ze szkolnego sklepiku. Znak zapytania w tytule pozwoliłem sobie postawić, ponieważ w momencie wrzucania na profilu FB samego zdjęcia, wiele osób było zdziwionych, że można było z tego zrobić coś do picia.

A można było.

Kiedyś przemyciłem rurę do domu (powstrzymanie się od pożarcia jej na miejscu wymagało żelaznej woli), przesypałem i rozpuściłem. Twór napojopodobny jaki powstał w wyniku tego eksperymentu, paskudnie wyglądał i jeszcze gorzej smakował.

Abstrahując od możliwości wykorzystania rurek zgodnie z przeznaczeniem w iście survivalowych szkolnych warunkach, kto by sobie rozpuszczaniem zawracał głowę?

Cała zabawa tkwiła w oderwaniu kawałka plastiku zębami, przechyleniu głowy maksymalnie do tyłu i wsypaniu zawartości wprost w czeluście gardzieli.

Kilka sekund, rozpuszczanie następowało w ślinie i gotowe.



Read More ...

0 komentarze

Paczka andrutów była warta każdego grzechu


Dzisiaj na tapecie kolejny produkt, którego nie mogło zabraknąć w przystani szczęścia jaką był szkolny sklepik. 

Poza tym, że były jedną z zaledwie kilku(nastu?) rzeczy, po którą pędziło się stadnym spędem zaraz po dzwonku, miały trzy podstawowe zalety:

Były tanie.
Było ich w paczce dużo.
Zajebiście smakowały.

Dzięki temu, że były tanie, zawsze znalazł się jeleń, który je kupił.

Przez to, że było ich dużo, zawsze mogliśmy się "nażreć" całą ekipą (zwykle temu co kupił zostawały okruchy w paczce i jakiś smętnie ułamany mikrokawałek). Zagajając "daj gryza" łatwo było je ułamać i uciec. Co działo się notorycznie.

I smakowały zajebiście.
Jak wszystko co młóciliśmy za młodu.

Gdy trzeba było odbębnić swoje na wigilii klasowej, i zapomniało się wziąć opłatka (co zdarzało mi się regularnie co roku), za pomocą cyrkla można było na nich wyrysować koślawego osiołka, żłobek, kwadratową szopkę, Maryję i Józefa o kubistycznych kształtach.

I opłatkiem tym obdzieliłem zwykle całą klasę (bo tylko dziewczyny wzięły sobie do serca słowa: "żeby znowu nie było jak co roku, że wszyscy zapominają"). W spokoju ducha, zadowoleni jak diabli z kolejnego oszustwa, łamaliśmy się Andrutem życząc sobie kolejnych sukcesów w Sensible World of Soccer.
Read More ...

0 komentarze

Dwójka Yattamana w niezłe rozdzielczości


 Pierwsze słowo jakie kojarzy mi się z Yattamanem?

Cycki.

Brutalne, ale cóż mam zrobić? Cycki to cycki, a ja jestem facetem. Jak to ładnie ktoś napisał na Fanpage'u "zawsze czekałem, aż porwie ciuszki tej lasce z Yattamana".

No cóż, wszyscy czekaliśmy :)

To były jedne z pierwszych piersi (obok Czarodziejek z Księżyca) jakie dane mi było widzieć... i zapamiętać. Nic nie poradzę na to, że z wypiekami na twarzy czekałem na moment, gdy feralna trójka Drombo po raz kolejny zostanie wysadzona, a pęd eksplozji pozbawi Dronio wszystkich zbędnych elementów przyodziewy:

Łowcy kamienia dokuro w całej okazałości


Później pojawiło się nocne pasmo na RTL 7 (i świetnie dubbingowe filmy na Polonii 1) co razem z gazetą Bravo błyskawicznie uzupełniło luki w mojej edukacji seksualnej, dodatkowo dostarczając bogatą ilość informacji dotyczących ludzkiej fizjologii.

Tak wygląda trójka Drombo w wersji HARD
"Życie depcze wyobraźnię"


Jak to u Japończyków, Yattaman obfitował w liczne nawiązania do seksu (mieliśmy też  białe majteczki Anny w Gigim i robota-świntucha w Daimosie).

Nieco przez mgłę, ale pamiętam odcinek, w którym dwa roboty zamiast walczyć, zaczęły kopulować ze sobą (pod oświetlonym płótnem namiotu, z którego dobiegały jęki, stęki, a w niebo wyfruwał rój wirujących serduszek), płodząc błyskawicznie watahę mikrorobocików, które oczywiście doprowadziły do wybuchu machiny Drombo.

Graalem Yattamana było poszukiwanie elementów Kamienia Dokuro - dzięki złożeniu go w całość, tu niespodzianka, można było uzyskać wiedzę, gdzie jest ukryty największy zapas złota na świecie! [fanfary]

Dokurobei, który okazał się szefem trójki Drombo
"Chyba muszę was ukarać..."


 Poza notorycznym negliżem, w Yattamanie zawsze musiał się znaleźć pomysł na rewelacyjny biznes, który pozwolił czarnym charakterom uzbierać fundusze na konstrukcje kolejnego robota. Po jego zbudowaniu, można było wyruszyć na poszukiwania - tajemniczy szef Drombo (Dokurobei) wskazywał kolejne miejsca, w którym kamień miał być ukryty. Ekipa Yattamana zawsze starała się w tych poszukiwaniach przeszkodzić. Pod koniec odcinka okazywało się zwykle, że to nie elementy kamienia, lecz całkiem inny, najczęściej bezwartościowy przedmiot. I całą zabawę trzeba było zaczynać od początku.

Niewykonanie zadania nie mogło ujść bezkarnie -  Dokurobei nakładał na Drombo wymyślną, okrutną karę, za każdym razem, gdy zostali przechytrzeni przed Yattaduet. 

Po stronie ekipy Yattamana, wybierana była też "niespodzianka tygodnia", czyli machina, która spróbuje Drombo powstrzymać. Moją ulubioną była Yattapanda:

Najlepszejsza machina Yattamana
Niespodzianka tygodnia:  YATTAPANDA!


Sam serial był kręcony pod koniec lat 70. Niżej znajdziecie trzy wersje intra; w oryginale, z dubbingiem włoskim i polskim lektorem:













A czym był kamień Dokuro?

UWAGA SPOILER!!!

Okazuje się, że Kamień Dokuro to właśnie tajemniczy szef, który zlecał Trójce Drombo różniaste zadania. Miał zostać złożony w całość, by odzyskać swą moc.
Read More ...

2 komentarze

Scatman John

Jak to zwykle bywa z tego typu pomysłami, idea narodziła się całkowicie przypadkiem.

Mój kolega Leon, który namierzył facebookowy profil ML 90 (nieco się zdziwił, kiedy pisał do admina i okazało się, że to ja :D) marudził, że jak się ostatnio spotkali z kumplami i wzięło ich na ostre wspominki dotyczące numerów z młodości bujnej i chmurnej, to musieli mozolnie przekopywać YouTube i zastanawiać się, co, kto i kiedy zagrał.

Jako, że w głębi duszy tkwi we mnie pełen zrozumienia altruista, który zawsze z chęcią pomoże kolegom w pijackiej potrzebie, odpaliłem kanał i co jakiś czas dodaję nań nowe numery.

Początkowo miałem ideę, żeby je ściągać i wrzucać u siebie, tak by bez problemu dało się je przeglądnąć na jednym profilu. Niestety, nie udało się. (nie, nie chciałem odpalać reklam).

Choć jestem wielki zwolennikiem swobodnego dostępu do wszystkich dóbr kultury, to niektórych rzeczy nie przeskoczę, więc zostałem przy rozwiązaniu połowicznym: lista utworzona jest na moim kanale YouTube, ale linkuję z innych kont.

Mam jedną prośbę. Piszę poważnie w 100%: pewnie spotkacie się kiedyś z Waszą ekipą, i po raz kolejny zdacie sobie sprawę jacy jesteście już starzy. Dostrzeżecie, że większość znajomych ma już drugie dziecko w drodze, a trzecie w planach. Niektórzy są nawet po rozwodach. A o nastolatkach zaczynacie mówić per "młodzież".

Więc gdy wpadniecie w ten dobrze znany nostalgiczno-alkoholowy amok, w trakcie którego będziecie przesłuchiwać numery, którymi buzowała Wasza młodość, to jedną, albo dwie setki walnijcie za moje zdrowie. Dziękuję.

Całą playlistę znajdziecie pod tym adresem.

Howgh!

Dzisiaj pojawiło się kilka naprawdę fajnych numerów.

Jeżeli macie dalsze pomysły, wklejajcie śmiało w komentarzach.
















Read More ...

6 komentarze

Z gumą papieros czułeś się jak prawdziwy dorosły


Żaden inny produkt nie podbijał tak zajebistości.

Chociaż zabawa polegała na powtarzaniu w kółko tej samej czynności, w ogóle się nie nudziła. Pakowało się do kieszeni garść fajek, wybiegało na podwórko, siadało w bazie lub w piaskownicy, udawało dorosłego, zaciągało i było przekozakiem.

Guma papieros zawsze dawała +100 do respektu.

Od dziadka dodatkowo dostałem prawdziwą papierośnicę, w której przechowywałem ów smakołyk, z nonszalancką miną częstując koleżanki i kolegów (naturalnie tylko tych, których lubiłem). Oczywiście wywindowało to moją pozycję towarzyską, na krótko stawiając mnie w jednym szeregu z Panem Tik Takiem, Majką Jeżowską i Kosmkowakami.

Poszperałem trochę w sieci, gumy spokojnie można jeszcze dostać, kto będzie chciał, ten znajdzie.

Sprzedają je nawet w tych okrągłych pudełkach, w których zawsze stały za sklepową ladą (przynajmniej u mnie):

Nie są już takie fajne jak kiedyś




Jak się przypatrzycie powyższemu zdjęciu, znajdziecie parę różnic:

1) Wielkie ostrzeżenie przed paleniem. Bez komentarza.

2) Mikrodrukiem szczegółowo wypisany skład. Jak to w Unii.

Tak na marginesie: jak dorastaliśmy, to była cała gama produktów, o których nie mieliśmy pojęcia z czego są zrobione (choćby Siki Weroniki czyli "picie w woreczku") lub skład był wypisany na tyle enigmatycznie, że mogło się w nich znaleźć wszystko. I pewnie się znajdowało.

Jakoś  nikt się nie potruł, wszyscy przeżyliśmy, dziś wspominamy i tęsknimy. A przeżuliśmy, wypiliśmy i wcinaliśmy na tony.

3) Filtr jest bardziej podobny do prawdziwego. Nasza guma dzieliła się na część białą i zdechło-pomarańczową.  I choć imitacja była dość nieudolna, nikomu to nie przeszkadzało, bo wszystkie mankamenty niwelowała wyobraźnia.

4) Napisy pokrywają jakąś 1/3 całości, co całkowicie zabija bajeranckość tego produktu.


Aż dziw bierze, że jeszcze żadna urzędniczyna nie wpadła na pomysł, by je wycofać z obrotu. Przecież w dłuższej perspektywie niewinna z pozoru zabawa zachęci małolaty do sięgnięcia po prawdziwe fajki!

Dlatego nie kupiłbym tego swojemu dziecku.

Na pewno nie z tymi beznadziejnymi napisami. 
Read More ...

1 komentarze

Ryż dmuchany w paczce

Smakołyk zwany również ryżem preparowanym. Kolejny z serii podstawowych artykułów spożywczych składających się na żelazny asortyment szkolnego sklepiku.

Pamiętam, że pojawił się we wczesnych latach 90. A to dlatego, że mocno utkwiła mi pamięci droga, jaką codziennie w wakacje pokonywałem do sklepu, by zakupić dwa woreczki tegoż ryżu i oranżadę.

Jej największą zaletą było to, że trzeba było wypić na szybko, pod sklepem i oddać butelkę, by nie płacić kaucji. I zawsze wystarczyło na tę przyjemność 10 000 zł.

Niekwestionowaną zaletą prowadzenia profilu facebookowego jest fakt, iż wielokrotnie moje błędne wyobrażenia dotyczące dzieciństwa, wspomnień i rzeczy z nim związanych, zostały brutalnie zweryfikowane przez tych, którym chciało się kliknąć "Lubię to" i nakreklać parę słów w komentarzu.

W tym przypadku było podobnie - święcie byłem przekonany, że ryż dmuchany to relikt minionej epoki, tak odległej jak Guma Turbo czy brak zarostu pod pachami. Nic z tych rzeczy. Ryż jest dalej dostępny i by go dostać, nie trzeba wcale na tę okazję specjalnie sprowadzać kontenera z Chin.

Po wstukaniu w Google pytania dotyczącego "ryż preparowany+producent" wyskakuje kilka firm, które wciąż działają i raźno produkują ów smakołyk, dmuchając na potęgę.

Zatem gdzie trzeba się udać, by zostać szczęśliwym posiadaczem paczki pełnej preparowanego szczęścia? Zdaję się tu na fanów (nie lubię tego słowa, ale nie da się ukryć, że fanpage zbiera fanów) ML 90 i odpowiadam cytatem (via Marek): "na Bródnie w każdym mniejszym sklepie spożywczym, w carefour wxpres i tesco" (panie i panowie od marketingu w/w firm - odpalacie mi działkę).

Wnioski po wrzucenia zdjęcia ryżu na FB mam dwa:

Primo - robiąc zakupy, jestem ślepy jak kret. Dobrze w takim razie, że je robię raz na trzy miesiące, i to na Szybkiego Dżordża w wersji 'absolutne minimum', bo jeszcze przez przypadek kupiłbym traktor do koszenia trawy lub ukradł czyjś wózek z dzieckiem.

Ultimo - mieszkam na takim wypizdowie, że nawet ryżu dmuchanego tu nie można dostać. A ten okazuje się być artykułem spożywczym równie popularnym co czysta. I poza mną, cała Polska się nim zażera.

O tempora, o mores.
Read More ...

1 komentarze