screen Panzer General II


Genialna strategia z okresu WW II. Ukochana. Najlepsza. Niesamowita. Jako, że jestem wychowanym na magii Bogusława Wołoszańskiego maniakiem historii II Wojny Światowej, gdy pierwszy raz trafiłem na Panzera mogłem wykrztusić jedynie WOW.

Niby prosta prosta turówka, o banalnej grafice. Ale jak większość kultowych gier z tamtego okresu, miała niesamowitą grywalność.

Pamiętam, że było to w Ustrzykach, na wakacjach, miałem koledze pomóc remontować pokój. Niestety przed remontem włączył komputer i odpalił operację Zitadelle. A tam Tygrysy, Flak 88, Stukasy, Pantery...

Pokój 5x3m2 malowaliśmy w efekcie trzy dni. Racząc się obficie Tusipectem dolewanym do herbaty, któryż to podobno odpędzał senność. Czy owa mieszanka była skuteczna nie wiem, ale smakowała zajebiście. Poszło chyba z 5 czy 6 butelek.

Tak się ta miłość zaczęła. I trwa do dziś. Mimo, że od publikacji jedynki minęło już 20 lat.

screen z bitwy o przełamanie wzgórz Seelow

Uwielbiałem prostotę Panzera, jej nieprzewidywalność, kilka możliwości rozwiązań, oczekiwanie na to czy otrzymam umiejętność specjalną.

Była to jedna z pierwszych gier, która jasno pokazywała wyższość sprzętu radzieckiego nad niemieckim w pierwszych 2 latach konfliktu na wschodzie (zwłaszcza w przypadku potęgi KV-1 i KV-2).

)

Najlepszy mod do Panzer general by Adam Bolesta.


Lata temu całe, gdy internet ledwie jeszcze raczkował, a Panzera przeszedłem wzdłuż i wszerz,  szukałem czegoś co uatrakcyjniłoby rozgrywkę. I wtedy trafiłem na tę stronę.

Chciałbyś zagrać w Panzera Polską? Zbombardować niemieckie czołgi Łosiem? Albo spróbować zagrać Rommlem w Afryce? Zaatakować aliantów za pomocą czołgu Maus?

Wszystkie chwyty dozwolone.

A tak wygląda najazd Francji w Panzer General II

Mod Adama to ponad 600 (sześćset!) nowych jednostek,  kilkanaście kampanii, prawie 30 nowych map. Dziesiątki godzin świetnej zabawy, na naprawdę wysokiej trudności. Poważnie - spróbujcie zagrać Niemcami w kampanię 1943 przy prestiżu 50.

Bez problemu udało mi się modyfikację odpalić na Windowsie XP i Windowsie 7. Działa bez konieczności włączania trybu zgodności.

Plików nie pobieram i nie zamieszczam (zgodnie z życzeniem i zastrzeżeniem autora), zostawiam link:

Panzer General 2 Raj Graczy - strona oficjalna

Strona wisi w sieci już ponad 10 lat. Znajdziecie tam wszystko: kampanie, mapy, scenariusze, jednostki i instrukcje jak całość zainstalować.

A skąd pobrać pełną wersję Panzer General II?


Powiem tak: szukajcie, a znajdziecie. Mi zajęło 3 minuty. Znalezione na najpopularniejszym polskim portalu z plikami wersje harcerskie w pełni działają.

Lista umiejętności jednostek Panzer General II


By nie zostawić nikogo z pustymi rękami, pozwalam sobie na wklejenie listy umiejętności. Nie muszę mówić jak ważne są dla jednostek i co nam daje zdobycie cennego dowódcy.

Tym bardziej, gdy ktoś oszukiwał jak ja i odpalał AUTOSAVE, gdy jednostka otrzymała, którąś z gorszych umiejętności (polowałem zawsze na combat support, devastating fire oraz overwatch).

ZDOLNOŚCI ZWYKŁE


Mechanized Veteran (artyleria plot) – jednostka może zaatakować po wykonaniu ruchu, a nie tylko przed,
Tank Killer (artyleria ppanc) – nie ma zwyczajowej kary do inicjatywy, gdy jednostka atakuje (w obronie ten minus nie występuje),
Marksman (artyleria klasyczna) – zasięg ostrzału większy o jeden heks (świetna rzecz),
Tenacious Defence (piechota) – ground defence większy o 4,
Elite Recon Veteran (rozpoznawcze) – pole widzenia większe o 2 heksy,
Aggresive Maneuver (czołgi) – ruch większy o jeden,
Skilled Interceptor (myśliwce) – możliwe wielokrotne przechwytywanie ataków wrogich myśliwców w ciągu jednej tury,
Skilled Assault (lotnictwo taktyczne) – jednostka nie da się zaskoczyć przez “Out of the sun”,

ZDOLNOŚCI LOSOWE


Aggresive Attack - oba współczynniki ataku, hard i soft, zwiększone o 2,
Aggresive Maneuver - to samo co zdolność czołgów,
All Weather Combat (tylko lotnictwo) – działanie w każdych warunkach pogodowych (jedna z najlepszych zdolności),
Alpine Training - pola z lasem i górami traktowane są jak teren otwarty,
Battlefield Intelligence - jednostka nie da się nigdy zaskoczyć,
Bridging - pola z rzeką traktowane są jak teren ciężki, nie kończą ruchu,
Combat Support - daje sąsiadującym jednostkom zdolności Resilience i Skilled Ground Attack (świetna rzecz, ale diabelnie rzadka),
Determined Defence - wszystkie współczynniki obronne większe o 2,
Devastatnig Fire - jednostka może atakować dwukrotnie w ciągu tury (genialne dla artylerii i szturmowców),
Ferocious Defence - jednostka może sprawić “rugged defence” nawet pionierom/saperom (mało przydatne),
Fire Discipline - o połowę mniejsze zużycie amunicji,
First Strike - jeżeli wygra się inicjatywę jednostak zaatakuje pierwsza, jak przy zaskoczeniu,
Forest Camouflage - można ukryć się w lesie, dopiero wejście wroga w strefę kontroli odkrywa zakamuflowaną jednostkę,
Infiltration Tactics - ignoruje umocnienia,
Influence - tańszy upgrade jednostki,
Liberator - dwa razy więcej Prestiżu, jeżeli ta jednostka zajmie jeden z celów scenariusza,
Overwatch - automatyczne otwieranie ognia (z zaskoczenia) do pierwszej jednostki wroga wchodzącej w zasięg,
Overwhelming Attack - w czasie ataku część obrażeń typu suppression zamieniana jest na normalne,
Reconaissance Movement - jednostka może ruszać się tak jak rozpoznawcza,
Resilience - gdy zaatakowana, jednostka odnosi mniejsze straty (1-3 punktów mniej),
Shock Tactics - suppression spowodowane przez atak trwa przez cała turę, jak przy nalocie,
Skilled Ground Attack - jednostka zadaje większe obrażenia w czasie ataku (1-3 punktów więcej niż zwykle),
Skilled Reconaissance - pole widzenia większe o jeden heks,
Street Fighter - ignoruje umocnienienia jednostek w miastach,
Superior Maneuver - jednostka może ignorować wrogie strefy kontroli.

Umiejętności znalazłem w serwisie gier Wirtualnej Polski.
Read More ...

0 komentarze




Z delikatnym zgrzytem zębów przyjąłem informację, która ukłuła mnie w czeluściach internetu kilka dni temu - legendarny Renegat jest gwiazdą najpopularniejszego na świecie tasiemca. 


Wiadomość ta nieco mną szarpnęła. Nie żeby gra w Modzie na sukces była czymś skandalicznym (na pewno nie bardziej od konwencji talent show), ale Lorenzo Lamas w tym paskudnym emerytkolubnym sarialiku jest jak Bogusław Linda reklamujący płyn geriatryczny.




Co do Lamasa - Wikipedia nie pozostawia złudzeń w tym temacie. Grał w roku 2004 jako strażak - Hector Ramirez. 


Co do tak późnego odkrycia tego gorszącego faktu - rozgrzesza mnie to, że Modę na Sukces znam pobieżnie, widziałem w sumie może 4 odcinki.

Wiedza ta wystarcza mi do tego, żeby wiedzieć, że jest Ricz, Bruk i w cholerę zawirowań dookoła nich. I tak niemalże od zarania.

Na info o Lamasie naciąłem się gdzieś na pudelkopodobnym portalu. Niestety.

Cóżeś ty uczynił Atenom internecie...

Na szczęście, na osłodę, pozostaje genialne intro, z genialną harmonijką i genialnym Bobbym Sixkillerem:

Read More ...

0 komentarze


Rzeczy, które najlepiej wspominam, najtrudniej opisać. Kiedyś może zepnę poślady i postaram się szkrobnąć kilka zdań o najlepszym serialu komediowym ever jakim był Married with Children. 

Ale do tego trzeba dojrzeć. A ja nic nie poradzę na to, że jestem nastolatkiem zaklętym w ciele dwudziestośmiolatka.

W ramach substytutu postanowiłem podjąć nie lada wyzwanie i zaprezentować Wam 10 najlepszych odcinków Świata według Bundych.

Serial jest tak zajebisty, że kolejność jest iście przypadkowa. Jak zaznaczyłem wcześniej - lista jest skrajnie subiektywna (jak cały internet).

Lecimy!

1. My dinner with Anthrax


Odcinek, w którym Bud i Kelly wygrywają kolację z Anthraxem. Aby mieć spokój i wolną chatę, rodziców wysyłają na specyficzne wczasy - w ramach rocznicy ślubu, Al i Peg wyjeżdżają na darmowy urlop do Spotliny, który polega na tym, że właściciele ziemscy z miasteczka namawiają ludzi do kupna ziemi i nie dają spokoju przez dwa dni. To piekło. Tortury. Doskonały pomysł. 

W odcinku jest kilka doskonale rozpoznawalnych scen: Al przygotowujący się do seksu za pomocą kultowych Wielkich Melonów, zblazowany i znudzony Anthrax, który naćpał się jedyną potrawą jaką ugotowała Peggy, Marcy jak zwykle wzięta za faceta, Cookie i grzebienie i dużo, dużo więcej...

Gitara wbita w ścianę na końcu odcinka jest epicka.



2. Shopping


Odcinek został podzielony na dwie części. W Chicago jest gorąco jak w piekle. Al zamiast zapłacić za normalną klimatyzację, decyduje się na zakup machiny chłodniczej, która służyła w Erwinowi Rommlowi w 1942. Niestety, nastawienie klimatyzacji na Zmarzen Puppen nie pomogło.

Rodzina przeprowadza się do supermarketu, gdzie następuje scysja z Marcy... A potem jest tylko lepiej.

Scena z Aksamitną Amy miażdży! :D Jak cały epizod.









3. Jeśli to zbudujesz


Al zamawia przez telefon część do Dodge'a. Bud walczy ze swoim alter-ego. A Jefferson sforuje konika, który chciałby Budowi ubliżyć.

BTW: Wyrywaliście kiedyś na strój kowboja?

Jeżeli mówisz po Kejdżińśku, wciśnij "3".







4. Chicago wine party


Odcinek jak najbardziej na czasie. Gdy podniesiono podatek na piwo, Al Bundych spalił prawie połowę Chicago.

Kultowa scena w lokalu wyborczym i jedna z wielu przemów Ala.







5. I can't belive it's butter


Jeden z najlepiej rozpoznawalnych i najmilej wspominanych odcinków. Cóż rzec. Kultowy. Al i Jefferson montują antenę satelitarną. Ale po co kupować drogi talerz za 700 $, skoro to samo kupisz za 23,99 $ u szalonego Ahmeda?

Miejscówka na dachu jest git.



6. High IQ


Tym razem para mistrzowskich majsterkowiczów montuje stolik na narzędzia. Zgadnijcie, kto jest jedyną osobą na świecie, która jest głupsza od Kelly?

- Jesteś głodny AL?
- Nie, dziękuję. Najadłem się próchnicą.



7. Crimes against obesity


Dla tych, którzy nienawidzą poprawności politycznej. I grubych bab.

Banda grubych bab wdziera się do obuwniczego, przy przeprowadzić proces nad Alem. Jest kilka retrospekcji i kultowych cytatów.

Esencja ciętego dowcipu Ala w skumulowana w jednym odcinku. Dla mnie 11 sezon był najmocniejszy. Aż dziw, że po nim zakończono kręcenie.



8. Rock of Ages


Spotykamy kilka przejrzałych gwiazd rocka. A na końcu odcinka Al wykonuje doskonale znaną solówkę na hot-dogu. Wisieńką na torcie podlaną sowicie zasmażką jest bezlitośnie wyszydzony Jackson z kompanią amerykańskich śpiewaków i ich zdeflorowany przebój, który miał ratować głodującą Afrykę.

Oj uczyć się uczyć rodzimi panowie i panie artyści.



9. No MA'AM


Czym byłby Świat Według Bundych bez Międzynarodowego Stowarzyszenia Mężczyzn Przeciwko Amazońskim Rządom? Czym byłby świat bez Wielkich Melonów?. Al z kumplami pokazuje Jerremu Springerowi co sądzi o feminizmie i kobietach.

A sądzi to co każdy normalny facet, kiedy jego dziewczyna akurat nie patrzy.

Dodatkowo mamy genialny dialog między Alem i Marcy, z którego ta druga, o dziwo, wychodzi obronnym dziobem.








10. ...


Wstaw w komentarzu odcinek, którego Ci brakuje :P.

To tyle z mojej strony, z harcerskim pozdrowieniem YO!

Nofluk.
Read More ...

5 komentarze



Dzisiaj na tapetę biorę tekst jednego z najwyraźniejszych artystów lat 90. Gościa o nieprawdopodobnym muzycznym darze, charyzmie, zdolnego basisty, cholernie kontrowersyjnego muzyka, który też swoje za uszami ma.

Para Wino wydał chyba najlepszą polską płytę punkową - Charakteropatie, z którą w szranki mógłby stanąć tylko Sex'n'roll The Billa. Ale o tym kiedy indziej.

Bo dziś zahaczymy trochę o Mickiewicza i poruszymy tak żywy i ciągle aktualny w tradycji polskiej motyw emigracji. Polska emigrantami krwawi i nic nie wskazuje na to, by coś miało się w tej materii zmienić. 

Wrzucam numer pochodzący z płyty P.A.R.N.P.Z. (1995). Kawałek odstaje klimatem od większości piosenek Pary (choć jeszcze wyłowimy kilka perełek):

Porażający jest ten tekst.  Porażająca jest jego aktualność.


Darek napisał go zainspirowany (nie wiem czy to dobre słowo) zbiorową emigracją do Niemiec, jaka nasiliła się po 89. Polak dla zachodniego Europejczyka zawsze będzie polaczkiem.

Dalej rodacy do pracy
Wyprawa po złote runo
Kiedyś wrócimy do do domu
Ze schowaną w kieszeni dumą... 

Stronię od polityki. Już mnie nie interesuje. Frazes o tym, że to "jedna banda", po tych wszystkich wyborach, w których wziąłem udział, w których naprawdę wierzyłem najpierw jednym, potem drugim, teraz gdy mam 28 lat, okazał się porażająco prawdziwy.

My naprawdę nie mamy na nic wpływu. I ta władza, jakiejkolwiek byłaby maści, jest tak absurdalnie oderwana od rzeczywistości, tak głęboko nami gardzi, że jedyna postawa polityczna na jaką obecnie mnie stać to wzruszenie ramion.

I w całym tym marazmie przykładamy tekst, napisany prawie 20 lat temu.  Okazuje się, że nic się nie zmieniło. Reich zamieniliśmy na Albion.

Bo my naprawdę jesteśmy "murzynami Europy". Bez różnicy czy u siebie czy za granicą.

Jedyna różnica może tkwi w tym, że kiedyś ludzie wierzyli, że tu się może coś zmienić. A teraz już nikt nie wierzy.

Kurwa, ale popłynąłem. Czas iść spać.






Read More ...

0 komentarze


To było w czasach przedinternetowych. W czasach, gdy doznania erotyczne gwarantowało wyłącznie oglądanie do późna RTL 7, Polonii 1 lub dorwanie kasety VHS, którą zapobiegliwy kuzyn przysłał z Niemiec. Lub podharcerzony ojcu 'Twój Weekend'.

Toteż wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że Lucy Lawless jest 100% esencją tego, co dzisiejsi fani i fanki Łysego z Brazzers zwykli makaronizować jako MILF.

W swojej nieco topornej, ba, chłopczycowatej roli, Lucy w każdej scenie kipi dojrzałym, buzującym seksem, który, nie wiedzieć czemu, działa na mnie dopiero teraz. Za młodu wciągała fabuła. Teraz wciągają... atrybuty. I aż dziw mnie bierze, jak mogłem nie dostrzegać homoseksualnego wątku, który macha do mnie radośnie z co drugiej sceny.



Fabuła stanowiła jakiś wyrojony misz-masz wynikający z kopulacji amerykańskiej popkultury z nieudolnie zaadotpowaną rzymsko-grecką mitologią. Xena przemierzała raźno ten chyba starożytny świat, zło karząc, dobro nagradzając, odcinając dopływ krwi do mózgu i rzucając swoim magicznym dyskiem.

Dziki dysk Xeny latał w serialu bardzo często, ale nie pamiętam, by polała się choć kropla krwi.

Pomagała jej w tym Gabriela - ładniutka, drobna blondynka, oczywiście jako pomocniczka pozbawiona tak dużych zdolności jak jej dominująca przyjaciółka.

A samo "odcięcie krwi do mózgu" poprzedzone zdradliwym ciosem w tętnicę szyjną było jednym z moich ulubionych momentów serialu, wcale regularnie powtarzanych przez wojowniczą księżniczkę. Wydobywała dzięki temu wszystkie informacje.

Próbowałem obejrzeć teraz parę odcinków. Już tak nie bawi. Fabuła jest nudna, toporna, a efekty specjalne.... Kiedyś nie przeszkadzały. Teraz kłują, aż za bardzo. Ogólnie nie jestem jakoś na nie, ale serial nie jest w stanie mnie porwać tak jak Drużyna A.

Całość ratuje Lucy oczywiście:

PS: Ogół wdzięków Xeny można podziwiać obecnie dzięki jednemu z kilku obecnie modnych półpornograficznym, amerykańskim serialu (imitującym serial fabularno-pseudohistoryczny). I jak prawdziwy MILF nęci jeszcze bardziej.

Read More ...

0 komentarze

główny screen z gry amiga north & south

Zacznę nietypowo. W sensie jest wiele gier, które można by/trzeba by/wypadałoby wrzucić wcześniej: Contra, Settlers, Mortal Kombat, Mario...

Ale do North & South mam szczególny sentyment. I to nie tylko dlatego, że większość wspominek wiąże się z uroczą koleżanką Kasią (pozdro!), z którą najczęściej grałem przez długie godziny, dziecięciem jeszcze będąc.




Ta gra jest jest dla mnie esencją amigowych zabaw. North & South podobnie jak Contra czy Sensible World of Soccer cały swój urok odkrywała w momencie gdy grało się z kimś.

Z najlepszym fumflem, z którym dzień wcześniej szalało się na podwórku bawiąc się w Daimosa.

Bo grając przeciwko komputerowi, było zwyczajnie... nudno. 

Magia Pegasusa/SEGI/Commodore brała się właśnie z tego, że kumpel lub koleżanka siedzieli obok Ciebie i tak samo szarpali na wszystkie strony Joystickiem lub napieprzali w klawiaturę. I z kim razem musiałeś się pilnować, by nie kurwować za głośno, bo mama obok w kuchni gotowała obiad.

Granie przez monitor jest jakieś bezpłciowe. I nawet przy konsolach gdzieś to już niestety uleciało. Przy Lan Party jakoś też. Bo clue całości było to, że wgapiało się w jeden telewizor.





Fabuła North & South  jest bardzo prosta. Wcielasz się w przedstawicieli Unii lub Konfederacji i masz zadanie wygrać wojnę secesyjną. Twoim zadaniem jest wyeliminowanie przeciwnika i zajęcie wszystkich Stanów. Oprócz batalii, możesz napadać na pociągi i zdobywać forty. Gra łączyła typowe elementy strategii ze zręcznościówką.

Była utrzymana w nieco groteskowo-humorystycznej konwencji, dzięki czemu dostarczała godzin naprawdę wyśmienitej zabawy.

[EDIT 2013-12-30]

Po wrzuceniu na Facebooku linka, okazało się, że wyszła reedycja, na co uwagę zwrócił Wojtek. Jest do znalezienia w sieci - także szukajcie, a znajdziecie. Szczerze powiem, że mi podchodzi średnio - gdzieś straciła klimat, ale wiadomo, że o gustach...

Read More ...

0 komentarze

Mieszkam w Polsce, Mieszkam w Polsce, mieszkam tu tu tu

Dwa klipy na dobranoc z okazji 11 listopada.

Może i chciałoby się ponarzekać, posarkać, wylać żółć...

Nie ma sensu.

W obu numerach zawarta jest cała esencja tego co kotłuje mi się pod kopułą.

Kultowa Polska Kultu:



I fanowski teledysk zrobiony pod epicki, ponadczasowy kawałek Big Cyca:


Dobranoc.



Read More ...

0 komentarze

Bosman - najlepsze piwo bezalkoholowe



O co chodzi z oczkiem? I dlaczego podniosło się takie larum, gdy w telewizji wyemitowano reklamy szkodliwego trunku, jakim jest piwo?

Cały problem wynikał z Ustawy o Wychowaniu w Trzeźwości.  Wybaczcie, nie sprawdziłem roku, ani dokładnie kiedy to było. Jako paskudny do obrzydliwości liberał, mam awersję do absurdalnych aktów prawnych. Ów akt prawny nakładał zakaz jakiegokolwiek reklamowania używek alkoholowych o zawartości etanolu przekraczającym 1,5 %.





Prawdziwy Polak nie znosi, gdy biurokratyczna machina nakazuje lub zakazuje mu robić cokolwiek. Tak było, tak jest i tak będzie.

Do patriotycznego obowiązku należało pokazanie władzy, gdzie może sobie wsadzić absurdalne z natury przepisy. A to zmusiło niewielką grupkę osób poczuwających się do wyznaczania polskich standardów moralności, do głośnego napiętnowania tych sprzecznych z interesem społecznym praktyk.

Cel został osiągnięty, zerwała się olbrzymia dyskusja dotycząca tego, jak w kraju prawa, ple, ple, ple, praworządności, ple ple ple, bez mała europejskim, ple, ple, ple, można tak bezczelnie kpić z zapisów ustawy.






Oczywiście, owa oczerniająca kampania jak zwykle w takich przypadkach bywa, przyniosła efekty odwrotne od zamierzonych. Bilon wydany na marketing zwrócił się w czwórnasób, a marka Bosman, obok piwa EB, została zapamiętana jako jeden z chmielowych symboli lat 90.

Dzisiaj przepisy są nieco łagodniejsze, po 22.00 możemy się dość często natknąć na reklamy wielkich koncernów. Choć są nieźle nakręcone, ze smakiem, polotem i w ogóle, to jednak sporo im brakuje do mistrzostwa kreatywnego marketingu jakim były reklamy Bosmana.


A i tak przecież każdy doskonale wie, że na trzeźwo też można się świetnie bawić. I to przy piwie... ;) bezalkoholowym.








I na deser cała piosenka, która leci w tle, wykonaniu Krzysztofa Klenczona:



Read More ...

0 komentarze


Niezbędne podczas zabaw na przerwie i w szkole w latach 90.

Kolejny hicior ze szkolnego sklepiku. Znak zapytania w tytule pozwoliłem sobie postawić, ponieważ w momencie wrzucania na profilu FB samego zdjęcia, wiele osób było zdziwionych, że można było z tego zrobić coś do picia.

A można było.

Kiedyś przemyciłem rurę do domu (powstrzymanie się od pożarcia jej na miejscu wymagało żelaznej woli), przesypałem i rozpuściłem. Twór napojopodobny jaki powstał w wyniku tego eksperymentu, paskudnie wyglądał i jeszcze gorzej smakował.

Abstrahując od możliwości wykorzystania rurek zgodnie z przeznaczeniem w iście survivalowych szkolnych warunkach, kto by sobie rozpuszczaniem zawracał głowę?

Cała zabawa tkwiła w oderwaniu kawałka plastiku zębami, przechyleniu głowy maksymalnie do tyłu i wsypaniu zawartości wprost w czeluście gardzieli.

Kilka sekund, rozpuszczanie następowało w ślinie i gotowe.



Read More ...

0 komentarze

Paczka andrutów była warta każdego grzechu


Dzisiaj na tapecie kolejny produkt, którego nie mogło zabraknąć w przystani szczęścia jaką był szkolny sklepik. 

Poza tym, że były jedną z zaledwie kilku(nastu?) rzeczy, po którą pędziło się stadnym spędem zaraz po dzwonku, miały trzy podstawowe zalety:

Były tanie.
Było ich w paczce dużo.
Zajebiście smakowały.

Dzięki temu, że były tanie, zawsze znalazł się jeleń, który je kupił.

Przez to, że było ich dużo, zawsze mogliśmy się "nażreć" całą ekipą (zwykle temu co kupił zostawały okruchy w paczce i jakiś smętnie ułamany mikrokawałek). Zagajając "daj gryza" łatwo było je ułamać i uciec. Co działo się notorycznie.

I smakowały zajebiście.
Jak wszystko co młóciliśmy za młodu.

Gdy trzeba było odbębnić swoje na wigilii klasowej, i zapomniało się wziąć opłatka (co zdarzało mi się regularnie co roku), za pomocą cyrkla można było na nich wyrysować koślawego osiołka, żłobek, kwadratową szopkę, Maryję i Józefa o kubistycznych kształtach.

I opłatkiem tym obdzieliłem zwykle całą klasę (bo tylko dziewczyny wzięły sobie do serca słowa: "żeby znowu nie było jak co roku, że wszyscy zapominają"). W spokoju ducha, zadowoleni jak diabli z kolejnego oszustwa, łamaliśmy się Andrutem życząc sobie kolejnych sukcesów w Sensible World of Soccer.
Read More ...

0 komentarze

Dwójka Yattamana w niezłe rozdzielczości


 Pierwsze słowo jakie kojarzy mi się z Yattamanem?

Cycki.

Brutalne, ale cóż mam zrobić? Cycki to cycki, a ja jestem facetem. Jak to ładnie ktoś napisał na Fanpage'u "zawsze czekałem, aż porwie ciuszki tej lasce z Yattamana".

No cóż, wszyscy czekaliśmy :)

To były jedne z pierwszych piersi (obok Czarodziejek z Księżyca) jakie dane mi było widzieć... i zapamiętać. Nic nie poradzę na to, że z wypiekami na twarzy czekałem na moment, gdy feralna trójka Drombo po raz kolejny zostanie wysadzona, a pęd eksplozji pozbawi Dronio wszystkich zbędnych elementów przyodziewy:

Łowcy kamienia dokuro w całej okazałości


Później pojawiło się nocne pasmo na RTL 7 (i świetnie dubbingowe filmy na Polonii 1) co razem z gazetą Bravo błyskawicznie uzupełniło luki w mojej edukacji seksualnej, dodatkowo dostarczając bogatą ilość informacji dotyczących ludzkiej fizjologii.

Tak wygląda trójka Drombo w wersji HARD
"Życie depcze wyobraźnię"


Jak to u Japończyków, Yattaman obfitował w liczne nawiązania do seksu (mieliśmy też  białe majteczki Anny w Gigim i robota-świntucha w Daimosie).

Nieco przez mgłę, ale pamiętam odcinek, w którym dwa roboty zamiast walczyć, zaczęły kopulować ze sobą (pod oświetlonym płótnem namiotu, z którego dobiegały jęki, stęki, a w niebo wyfruwał rój wirujących serduszek), płodząc błyskawicznie watahę mikrorobocików, które oczywiście doprowadziły do wybuchu machiny Drombo.

Graalem Yattamana było poszukiwanie elementów Kamienia Dokuro - dzięki złożeniu go w całość, tu niespodzianka, można było uzyskać wiedzę, gdzie jest ukryty największy zapas złota na świecie! [fanfary]

Dokurobei, który okazał się szefem trójki Drombo
"Chyba muszę was ukarać..."


 Poza notorycznym negliżem, w Yattamanie zawsze musiał się znaleźć pomysł na rewelacyjny biznes, który pozwolił czarnym charakterom uzbierać fundusze na konstrukcje kolejnego robota. Po jego zbudowaniu, można było wyruszyć na poszukiwania - tajemniczy szef Drombo (Dokurobei) wskazywał kolejne miejsca, w którym kamień miał być ukryty. Ekipa Yattamana zawsze starała się w tych poszukiwaniach przeszkodzić. Pod koniec odcinka okazywało się zwykle, że to nie elementy kamienia, lecz całkiem inny, najczęściej bezwartościowy przedmiot. I całą zabawę trzeba było zaczynać od początku.

Niewykonanie zadania nie mogło ujść bezkarnie -  Dokurobei nakładał na Drombo wymyślną, okrutną karę, za każdym razem, gdy zostali przechytrzeni przed Yattaduet. 

Po stronie ekipy Yattamana, wybierana była też "niespodzianka tygodnia", czyli machina, która spróbuje Drombo powstrzymać. Moją ulubioną była Yattapanda:

Najlepszejsza machina Yattamana
Niespodzianka tygodnia:  YATTAPANDA!


Sam serial był kręcony pod koniec lat 70. Niżej znajdziecie trzy wersje intra; w oryginale, z dubbingiem włoskim i polskim lektorem:













A czym był kamień Dokuro?

UWAGA SPOILER!!!

Okazuje się, że Kamień Dokuro to właśnie tajemniczy szef, który zlecał Trójce Drombo różniaste zadania. Miał zostać złożony w całość, by odzyskać swą moc.
Read More ...

2 komentarze

Scatman John

Jak to zwykle bywa z tego typu pomysłami, idea narodziła się całkowicie przypadkiem.

Mój kolega Leon, który namierzył facebookowy profil ML 90 (nieco się zdziwił, kiedy pisał do admina i okazało się, że to ja :D) marudził, że jak się ostatnio spotkali z kumplami i wzięło ich na ostre wspominki dotyczące numerów z młodości bujnej i chmurnej, to musieli mozolnie przekopywać YouTube i zastanawiać się, co, kto i kiedy zagrał.

Jako, że w głębi duszy tkwi we mnie pełen zrozumienia altruista, który zawsze z chęcią pomoże kolegom w pijackiej potrzebie, odpaliłem kanał i co jakiś czas dodaję nań nowe numery.

Początkowo miałem ideę, żeby je ściągać i wrzucać u siebie, tak by bez problemu dało się je przeglądnąć na jednym profilu. Niestety, nie udało się. (nie, nie chciałem odpalać reklam).

Choć jestem wielki zwolennikiem swobodnego dostępu do wszystkich dóbr kultury, to niektórych rzeczy nie przeskoczę, więc zostałem przy rozwiązaniu połowicznym: lista utworzona jest na moim kanale YouTube, ale linkuję z innych kont.

Mam jedną prośbę. Piszę poważnie w 100%: pewnie spotkacie się kiedyś z Waszą ekipą, i po raz kolejny zdacie sobie sprawę jacy jesteście już starzy. Dostrzeżecie, że większość znajomych ma już drugie dziecko w drodze, a trzecie w planach. Niektórzy są nawet po rozwodach. A o nastolatkach zaczynacie mówić per "młodzież".

Więc gdy wpadniecie w ten dobrze znany nostalgiczno-alkoholowy amok, w trakcie którego będziecie przesłuchiwać numery, którymi buzowała Wasza młodość, to jedną, albo dwie setki walnijcie za moje zdrowie. Dziękuję.

Całą playlistę znajdziecie pod tym adresem.

Howgh!

Dzisiaj pojawiło się kilka naprawdę fajnych numerów.

Jeżeli macie dalsze pomysły, wklejajcie śmiało w komentarzach.
















Read More ...

6 komentarze

Z gumą papieros czułeś się jak prawdziwy dorosły


Żaden inny produkt nie podbijał tak zajebistości.

Chociaż zabawa polegała na powtarzaniu w kółko tej samej czynności, w ogóle się nie nudziła. Pakowało się do kieszeni garść fajek, wybiegało na podwórko, siadało w bazie lub w piaskownicy, udawało dorosłego, zaciągało i było przekozakiem.

Guma papieros zawsze dawała +100 do respektu.

Od dziadka dodatkowo dostałem prawdziwą papierośnicę, w której przechowywałem ów smakołyk, z nonszalancką miną częstując koleżanki i kolegów (naturalnie tylko tych, których lubiłem). Oczywiście wywindowało to moją pozycję towarzyską, na krótko stawiając mnie w jednym szeregu z Panem Tik Takiem, Majką Jeżowską i Kosmkowakami.

Poszperałem trochę w sieci, gumy spokojnie można jeszcze dostać, kto będzie chciał, ten znajdzie.

Sprzedają je nawet w tych okrągłych pudełkach, w których zawsze stały za sklepową ladą (przynajmniej u mnie):

Nie są już takie fajne jak kiedyś




Jak się przypatrzycie powyższemu zdjęciu, znajdziecie parę różnic:

1) Wielkie ostrzeżenie przed paleniem. Bez komentarza.

2) Mikrodrukiem szczegółowo wypisany skład. Jak to w Unii.

Tak na marginesie: jak dorastaliśmy, to była cała gama produktów, o których nie mieliśmy pojęcia z czego są zrobione (choćby Siki Weroniki czyli "picie w woreczku") lub skład był wypisany na tyle enigmatycznie, że mogło się w nich znaleźć wszystko. I pewnie się znajdowało.

Jakoś  nikt się nie potruł, wszyscy przeżyliśmy, dziś wspominamy i tęsknimy. A przeżuliśmy, wypiliśmy i wcinaliśmy na tony.

3) Filtr jest bardziej podobny do prawdziwego. Nasza guma dzieliła się na część białą i zdechło-pomarańczową.  I choć imitacja była dość nieudolna, nikomu to nie przeszkadzało, bo wszystkie mankamenty niwelowała wyobraźnia.

4) Napisy pokrywają jakąś 1/3 całości, co całkowicie zabija bajeranckość tego produktu.


Aż dziw bierze, że jeszcze żadna urzędniczyna nie wpadła na pomysł, by je wycofać z obrotu. Przecież w dłuższej perspektywie niewinna z pozoru zabawa zachęci małolaty do sięgnięcia po prawdziwe fajki!

Dlatego nie kupiłbym tego swojemu dziecku.

Na pewno nie z tymi beznadziejnymi napisami. 
Read More ...

1 komentarze

Ryż dmuchany w paczce

Smakołyk zwany również ryżem preparowanym. Kolejny z serii podstawowych artykułów spożywczych składających się na żelazny asortyment szkolnego sklepiku.

Pamiętam, że pojawił się we wczesnych latach 90. A to dlatego, że mocno utkwiła mi pamięci droga, jaką codziennie w wakacje pokonywałem do sklepu, by zakupić dwa woreczki tegoż ryżu i oranżadę.

Jej największą zaletą było to, że trzeba było wypić na szybko, pod sklepem i oddać butelkę, by nie płacić kaucji. I zawsze wystarczyło na tę przyjemność 10 000 zł.

Niekwestionowaną zaletą prowadzenia profilu facebookowego jest fakt, iż wielokrotnie moje błędne wyobrażenia dotyczące dzieciństwa, wspomnień i rzeczy z nim związanych, zostały brutalnie zweryfikowane przez tych, którym chciało się kliknąć "Lubię to" i nakreklać parę słów w komentarzu.

W tym przypadku było podobnie - święcie byłem przekonany, że ryż dmuchany to relikt minionej epoki, tak odległej jak Guma Turbo czy brak zarostu pod pachami. Nic z tych rzeczy. Ryż jest dalej dostępny i by go dostać, nie trzeba wcale na tę okazję specjalnie sprowadzać kontenera z Chin.

Po wstukaniu w Google pytania dotyczącego "ryż preparowany+producent" wyskakuje kilka firm, które wciąż działają i raźno produkują ów smakołyk, dmuchając na potęgę.

Zatem gdzie trzeba się udać, by zostać szczęśliwym posiadaczem paczki pełnej preparowanego szczęścia? Zdaję się tu na fanów (nie lubię tego słowa, ale nie da się ukryć, że fanpage zbiera fanów) ML 90 i odpowiadam cytatem (via Marek): "na Bródnie w każdym mniejszym sklepie spożywczym, w carefour wxpres i tesco" (panie i panowie od marketingu w/w firm - odpalacie mi działkę).

Wnioski po wrzucenia zdjęcia ryżu na FB mam dwa:

Primo - robiąc zakupy, jestem ślepy jak kret. Dobrze w takim razie, że je robię raz na trzy miesiące, i to na Szybkiego Dżordża w wersji 'absolutne minimum', bo jeszcze przez przypadek kupiłbym traktor do koszenia trawy lub ukradł czyjś wózek z dzieckiem.

Ultimo - mieszkam na takim wypizdowie, że nawet ryżu dmuchanego tu nie można dostać. A ten okazuje się być artykułem spożywczym równie popularnym co czysta. I poza mną, cała Polska się nim zażera.

O tempora, o mores.
Read More ...

1 komentarze

Jedna z żelaznych zabawek dzieciństwa w latach 90


Były takie przedmioty, które po prostu były...

I zbierało się je, bo były fajne. I fajnie było mieć ich dużo.

Wydaje mi się, że ciężko byłoby wytłumaczyć dzisiejszym dzieciakom, na czym polega idea zbieractwa. Co jest takiego super w tym, że po prostu masz... I cieszysz się, bo w Twojej skrzyni ze skarbami co tydzień przybywa nowa kulka. Albo kulki.

Zresztą, nie ważne co się zbierało. Nie ważne czy były to karteczki, czy obrazki Gumy Turbo, czy komiksy z gumy Donald, czy zabawki z Kinder Niespodzianki. Ważne, że się zbierało.

Dzisiaj być może ktoś by zadał absurdalne pytanie: "po co"? W latach 90, po usłyszeniu takiego pytania, napotkałby tylko niemożebnie uniesione ku górze brwi i zdziwione spojrzenie.
- Jak to po co? Żeby zbierać! I mieć! Bo to fajne!

Trzy żelazne powody.  Nie do obalenia. 


Czy kulki służyły do zabawy?

Pewnie jakoś tak. Pamiętam, że kombinowaliśmy z nimi różne wersje dziwacznych gier (ale zasad za nic sobie nie przypomnę) - jednak najważniejsze stale było to, by je mieć. Jak najwięcej, w różnych kształtach i odmianach.

Kupowałem je na odpustach, koloniach w sklepach z pierdołami, na targu i pamiętam, że można było je wygrać w niezliczonych automatach z zabawkami (a w latach 90 automatów tych było istne zatrzęsienie, gdy weszły na stałe monety do obiegu, pożerały nieskończoną ilość bilonu).

Jeżeli macie jakieś wspominki o kulkach - np. zasady gier, podzielcie się w komentarzu, będę dźwięczny.
Read More ...

1 komentarze

Drużyna A razem

Gdyby w dowolnym czasie, w dowolnym miejscu w Polsce, znienacka przeprowadzić ankietę-niespodziankę, w której zadalibyśmy pytanie: "który serial z lat 90 można uznać za najbardziej kultowy", jestem przekonany, że 99% pytanych, bez wahania odpowiedziałoby "Drużynę A".

Chociaż byli najemnikami - nigdy nie przypominam sobie sytuacji, by inkasowali należność.

Nie dało się ich nie lubić - w końcu zawsze bronili biednych, słabych, uciśnionych. To przeniesiony w lata 80 do bólu wyeksploatowany mit szeryfa na Dzikim Zachodzie, który ratuje maleńką farmę ubogiej wdowy, przed zakusami obleśnego właściciela ziemskiego.

A co utkwiło mi najmocniej w pamięci?   

1. B. A. Baracus


Zastanawiałem się czy nie opisywać każdej z postaci z osobna. Ich wyrazistości i nakreślonej do granic absurdu groteskowości. Nonszalancji, gotowego planu i cygara Hannibala. Łobuzerskości, białej Corvetty i bezproblemowego poławiania kolejnych lachonów przez Buźkę. Wreszcie dzikich wariacji Murdocka, jego wyimaginowanych psów, niezliczonych wcieleń i przebrań.

I doszedłem do wniosku, że nie.

Bo myśląc 'Drużyna A' - mam przed oczami złote łańcuchy i ogrodniczki Mr T. Ta postać to esencja tego filmu. Jeżeli kiedyś miałbym postawić pomnik mojemu dzieciństwu - on by się znalazł na cokole.

B. A. Baracus w najsłynniejszej pozie

Na marginesie; Mr T. na starość trzyma się całkiem nieźle (proponuję podczas przygotowania potraw, zostawić drzwi w spokoju):



2. Furgonetka


Tak jak kultowa była postać B. A., tak wszyscy bez problemu kojarzyliśmy legendarną furgonetkę A-Team. Srednio w co drugim odcinku miała coś przerabiane, dospawywane, przykręcane; zamieniając się to w mikroczołg, samochód terenowy lub buldożer.

Furgonetka drużyny A

W czasach gdy bawiliśmy się resorakami, mój najlepszy kumpel miał samochodzik, łudząco przypominający kształtem vana A-Team. Brak czerwonego paska szybko został zniwelowany przez wściekle różowy lakier do paznokci jego matki. Wystarczyło nałożyć trzy warstwy. I można było szaleć po legendarnym dywanie z ulicami.

3. Wybuchy, strzelaniny... i nikt nie ginie


Czy można zrobić serial sensacyjny, w którym mamy wybuch za wybuchem, tysiące grzechoczących łusek, a i tak nikt nie ginie? Niby można. Czy ktoś to będzie chciał oglądać? Dzisiaj powiedzielibyśmy (chyba), że nie.

Drużyna A była nasączona olbrzymią ilością efektów specjalnych. Przyznam - podobają mi się do dzisiaj. W każdym odcinku znajdziemy jakiś samochód, który widowiskowo wyleci w powietrze. Każdy strzela każdy do każdego. I nikt nikogo nie zabija (prawie, odsyłam do linka na końcu tekstu). Znowu groteska? Pewnie! Czy komuś to przeszkadzało? A gdzie tam!

Do tego preview każdego odcinka, gdzie raczono nas najbardziej smakowitymi kąskami z akcji (minimum jeden wybuch - obowiązkowo)


4. Intro


Tu nie ma o czym pisać, tego potrzeba posłuchać. Mój nr 1 jeżeli chodzi o intra z seriali.



5. I Ain't gettin' in no plane fool!


Tak jak w przypadku MacGyvera, sukces Drużyny A opierał się na powielanych do bólu, tych samych schematach. Które nikomu się nudziły. Czekając z wypiekami na kolejny odcinek, liczyłem na cztery rzeczy:
  1. Za kogo przebierze się Hannibal. 
  2. W jaki sposób zostanie uśpiony B.A. przed lotem. 
  3. Co zrobią koledzy z Drużyny, by wydostać Murdocka z kolejnego szpitala. 
  4. Jak zostanie przerobiona furgonetka.

http://www.youtube.com/watch?v=DaJOeLuUD94 alt="Kliknij i obejrzyj w YouTube"(musicie sobie skopiować, nie da się go umieścić).

6. I może tak na deser...


Niestety na planie filmowym drużyna nie stanowiła monolitu. Prowodyrem konfliktu był George Peppard, de facto przebrzmiała gwiazda kina holywoodzkiego, który fakt, że musi grać z naturszczykiem jakim był Mr. T., odbierał jako osobisty policzek. Niechęć była widoczna do tego stopnia, że prosił Dirka Benedicta (Buźkę) o przekazanie uwag o sposobie gry zapaśnika: "Powiedz mu, że ma to zagrać tak i tak".

Peppard najlepiej znany był z roli Paula Varjaka, w nakręconym 20 lat wcześniej (1961) kultowym Śniadaniu u Tiffany'ego:


Żeby było śmieszniej, Mr. T., był jedyną osobą, która nie dostała roli z castingu! To podobno najbardziej ukłuło ego Hannibala.

Kolejna ciekawostka to fakt, że w pilocie Buźkę zagrał całkiem inny aktor, Tim Duningan:


Był za młody, za wysoki jak na weterana. No cóż. Życie.

Anglojęzycznym czytelnikom polecam dokumentalny film o Drużynie A:


A dla fanów B.A. (który notabene, podobnie jak Hulk Hogan, był zawodowym zapaśnikiem) mam jeszcze finałową walkę z Rocky'ego III:


Po resztę ciekawostek i listę zabitych (tak, zginęło jednak parę osób) odsyłam do WiKi - nie ma sensu tego kopiować.


Read More ...

2 komentarze

Zdjęcie MacGyvera i jego legendarnego scyzoryka

Za co kochało się MacGyvera?

Przede wszystkim za przewidywalność. Za moment, kiedy znajdzie się w sytuacji bez wyjścia i będzie musiał użyć swojej supermocy do stworzenia czegoś z niczego. Samolot z betoniarki i rurek? Bez problemu. Tamowanie wycieku kwasu czekoladą - jak najbardziej! Zwiększenie żywotności akumulatora za pomocą tabletek aspiryny - czemu nie? (BTW: Podobno to rzeczywiście działa, nawet w którymś odcinku weryfikowali to Pogromcy Mitów)

Ot, człowiek Renesansu w służbie Fundacji Feniks. Czym zajmowała się owa tajemnicza Fundacja? No cóż, tym czym fundacja w Nieustraszonym - walką z wszelakim złem tego świata. Tam gdzie służby specjalne USA stawały się bezradne.

Kochałem go również za miażdżące intro. Odkąd MacGyver zagościł na Youtubie, mogę to puszczać jak Koń Rafał hasać - do porzygu.



Z perspektywy czasu, bardzo imponuje mi postanowienie twórców serialu, gdy chodzi o doskonale widoczną niechęć do broni głównego bohatera - wyznaczyli sztywną linię fabularną, której cały czas się trzymali.

MacGyver pokonywał przeciwników sprytem i szybkością - nigdy siłą.

Postać grana przez Andersona nienawidziła wszelkiej maści pistoletów, karabinów i innych rur służących do robienia dziur w drugim człowieku. MacGyver brzydził się jej i nigdy nikogo nie zabił. Może poza Murdockiem, który był głównym, shwartzcharakterem i pojawiał się w kilku epizodach naprzemiennie nieodwracalnie ginąc i niespodziewanie zmartwychwstając.

Podobnie jak Drużyna A - agent-wynalazca, choć powodował niezliczone eksplozje, wybuchy i palpitacje, nie krzywdził nikogo bardziej niż kilkoma siniakami, zawsze wychodząc z perypetii bez szwanku. Najlepsze było to, że ten brak śmierci przeciwników u widzów nie budził zdziwienia, sprzeciwu, ani oburzenia - tak było i już. Nikomu to nie przeszkadzało.

Odcinek, który utkwił mi najbardziej w pamięci?

Z mrówkami. Pamiętam inwazję mrówek w tropikalnym lesie, którą tylko MacGyver mógł powstrzymać. Poprzez wysadzenie tamy. Oczywiście udało mu się. Ale wspomnienie wędrującej, mrówczej watahy do dzisiaj budzi delikatne dreszcze.

I smutna konkluzja na koniec. Starzeję się. I to nie dlatego, że nie rozumiem języka dzisiejszych siedemnastolatek. Które notabene w knajpie zwracają się do mnie per "Pan".

Starzeję się, bo przychodzą mi do głowy rzeczy, o które wcześniej bym się nie podejrzewał. I wygłaszam sentencje, które jeszcze do niedawna zarezerwowane były wyłącznie dla mojej babci. Próbka? Proszę bardzo:

Teraz filmowcy seriali ścigają się, by zabijanie nakręcić tak, by było jak najbardziej realistycznie.

Efekt? W biały dzień, na żywo, w środku miasta wypadek samochodowy i koziołkujące po asfalcie ciało nie wzbudza specjalnych emocji. Przynajmniej nie u wszystkich. I słyszę komentarz: "tak mało krwi"?

A przy LiveLeaku można bez problemu wcinać popcorn.

Nawet jak Arnie zabijał (choćby w Commando), było to jakieś... groteskowe. Latynosi kładący się pokotem dawali w każdym momencie odczuć, że to nieprawda, fikcja.

A teraz to jest tak prawdziwe i powszednie, że nie wywołuje większego wydzielania emocji.

I na marginesie całkowitym: CZY KTOŚ WIE CZY MACGYVER MIAŁ JAKIEKOLWIEK IMIĘ I NAZWISKO?

[EDIT 2013-10-29]

No dobra, wiem. Dowiedziałem się dopiero po latach. Pod latarnią najciemniej. Ech, Internet.

ANGUS MACGYVER
Read More ...

4 komentarze


Mogę pisać o muzyce na dwa sposoby:

1. Za jednym zamachem trzasnąć całą płytę, kiedy owszem pamiętam i numery i zespół, ale całość jakoś nie wyżłobiła poważniejszych bruzd we wspomnieniach (na szczęście przypadków takich jest naprawdę niewiele - przynajmniej jeżeli chodzi o lata 90).

2. Można spróbować opisać jeden numer, z którym wiąże się lawina emocji, przemyśleń, wspomnień. I wiem, że choćbym trzysta razy edytował tekst, dopisywał, skreślał, próbował na nowo coś szkrobnąć - zawsze to nie będzie to. I nie uda mi się do końca napisać tego, o co mi chodziło.

I z tym kawałkiem tak jest.

Bo o czym tu napisać? O Analogsach - legendzie street punka, która pomimo roszad, zawirowań, zmian w składzie do dzisiaj jest w szczytowej formie?

Czy może o sobie - dzieciaku z dobrego domu, którego zafascynowała prostota, szczerość i genialny cover legendy brytyjskiego punka? Który zakochał się w kapeli ze Szczecina, ich brudzie, szarości, braku perspektyw, mimo, że na co dzień szalał po ładnych, tyskich podwórkach?



Czy może wreszcie o samym numerze, w którym nie chodzi o banki, broń, gonienie z policją, ale o to, o czym każdy przecież marzy - wolność i prawo do decydowania o sobie? Bo to przesłanie, świetnie przeniesione na polski grunt, jest dalej aktualne. Może dzisiaj nawet bardziej, niż w czasach, gdy mój horyzont zdarzeń ograniczał się do jabola w ręce, koszulki Pidżamy Porno, glanów i buńczucznych zapowiedzi walki z systemem:



W całej tej paskudnej obłudzie, która nas otacza, w tym popieprzonym wyścigu donikąd, w tej beznadziei w jaką ONI wepchnęli nasze pokolenie - najpierw mamiąc wizją konieczności wykształcenia, a potem dziwiąc się i sarkając, że kto jest zdrowy na umyśle, to ucieka stąd gdzie się da, Analogsi to dla mnie antidotum przypominające, że przecież najważniejsze jest to, by w całym sprośnym, dzikim cyrku, pozostać sobą.

I lać na całą XXI-wieczną psychodelę kulturalno-społeczną. Na oczekiwania, bon tony i to jakim się "być powinno".

Byłem na Woodstocku na ich koncercie w 2012, kiedy grali na dużej scenie. Było to jedno z niewielu wydarzeń, nazwijmy je górnolotnie "artystycznych", gdzie miałem łzy w oczach. I gardło zdarte do krwi. I wraz z hipisami w martensach wznosiłem zaciśniętą pięść ku górze, wrzeszcząc, że "nigdy nie damy się pojmać".

Read More ...

0 komentarze


screen z klipu Kazika, wyreżyserowanego przez Yacha Paszkiewicza

1992. Dwadzieścia jeden lat temu. Nic się nie zmieniło. Kurwa mać...

Read More ...

0 komentarze


Pierwszą rzeczą jaką robię rano, zaraz po włączeniu komputera, jest odpalenie Wykopu. I proszę jaka dzisiaj spotkała mnie miła niespodzianka - 2 Unlimited na żywo, po latach:



Całkiem nieźle to brzmi. Gęba sama się śmieje od ucha do ucha i od rana molestuję REPLAY

A tak było w oryginale:




Ponadto jak przeglądałem Wikipedię, okazało się, że 2 Unlimited to grupa holenderska (myślałem, że jak większość Eurodance niemiecka), w zeszłym roku się reaktywowali i chyba jeszcze próbują coś działać.

Anita trzyma się do tego całkiem, całkiem. A przypominam, że jest z rocznika 71.

I tutaj jeszcze oficjalna strona 2 Unlimited dla ciekawskich.
Read More ...

1 komentarze



Choć 99 % postów, jakie wrzucam na noflukowy fanpejdż bez wahania można uznać za kultowe (przez ogromniaste K - i mówię o rzeczach na postach, a nie postach samych w sobie:P), to są wśród nich takie, które lądują na samym szczycie piedestału.

Tak niestety jest skonstruowany świat: ktoś musi być faraonem, a ktoś musi popychać bloczki.

Przy niektórych wspominkach lekko się uśmiechniemy, przy innych westchniemy - "faktycznie, to było, pamiętam". Ale jest grupa kilkunastu produktów na widok i wspomnienie których na policzki wstępują intensywne rumieńce, oddech zaczyna gwałtownie przyspieszać, a niejedna osoba uroni łezkę. A może nawet dwie.

Bez wątpienia takim produktem jest Guma Turbo, cesarzowa garmażerii polskiego, młodego, pisklęcego kapitalizmu.

O smaku, który pamiętam do dzisiaj (i nie ważne, że traciła go po kilku minutach, można było przecież dopchać kolejnymi, do maksymalnego rozciągnięcia policzków). I charakterystycznym śladem odciśniętych opon:

Guma

Na czym polegał jej fenomen? Miała to "coś" co się dodawało do produktu, dla czego warto było ją kupić: wkładkę-obrazek z samochodem.

Nie poznałem nikogo, komu udałoby się zebrać wszystkie samochody. Zresztą jak to ocenić? Nie było katalogu, nie wiadomo czy ma się komplet czy nie - nie wiedzieliśmy jakie są serie, kto i kiedy je wypuszcza. Za to były emocje, gdy wybiegało się ze sklepu i z drżeniem rąk odpakowywało, mówiąc: "jesssss,  tego nie mam!"

A samochodów było bez liku

Obrazków miałem pełną szafkę. Turbo przeżuwaliśmy na tony. Całe przerwy spędzaliśmy porównując i wymieniając się wkładkami. Jak nie w szkole, to na podwórku.

Sama guma była turecka (firmy KENT), oprócz Polski cieszyła się niezłym zainteresowaniem u naszych wschodnich sąsiadów. Ostatnią serię obrazków firma wypuściła w 2007 roku (i podobno do tego roku można je było kupić: źródło)

No i uroniłem łezkę.

Read More ...

4 komentarze

Papierek z Wafelków Kuku Ruku

Przyznam się bez bicia, że ni smaku, ni zapachu, tudzież składników wafelków nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że zbierało się naklejki. Ze zwierzętami. Więcej wspomnień brak :D

Może poza wierszykiem: "Kuku Ruku jest śmierdzące, bo kosztuje dwa tysiące, nadziewane heroiną i od tego dzieci giną..."

Przykłady naklejek z KukuRuku

Kiedy wspominam Kuku Rurku na myśl przychodzą mi dwie rzeczy: właściwie nie same wafelki, lecz przebłyski reklamy i sklepik szkolny - czyli to magiczne miejsce, gdzie mogłeś znaleźć ok. 20 żelaznych produktów do kupienia, gdzie pędziło się co tchu na każdej przerwie z grzechoczącym rytmicznie bilonem (ewentualnie papierkiem o nominale 5000 - 10 000 zł), gdzie przed mały okienkiem ustawiały się gigantyczne kolejki, a próba dopchania się do sprzedawczyni i upragnionego kupna czy to Kuku Ruku, czy Andrutów czy soku w woreczku ("Siki Weroniki") przypominała zmagania Hulka Hogana w szczytowej formie na wrestlingowych ringach.

O sklepiku rozpiszę się kiedy indziej (trzy razy zmieniałem podstawówkę i w każdej sklepik wyglądał podobnie).

Tymczasem wrzucam na dół reklamę wafelków i mam do Was dwa pytania:

1) Napiszcie jaki miały smak i do czego go można porównać?
2) W te dymki komiksowe na naklejkach wpisywało się coś, czy miały walor wyłącznie edukacyjny?

Read More ...

5 komentarze


Ojciec polskiego rapu jest jeden. Amen.

Nie było dzieciaka, chrząszcza, biedronki, bozonu Higgisa, który nie znałby tego numeru. Całe podstawówki, na korytarzach, przerwach, bujały się w rytm kieleckich prawd objawionych.

Normalne było, że w budzie spotykało się na korytarzu, na przerwie i recytowało naprzemiennie całe 8 minut tekstu. Każdy znał, każdy pamiętał, każdy mógł zacząć od dowolnego momentu.

Dystrybucja "Scyzoryka" przypominała przemycanie w parcianych plecakach nieprawomyślnych książek za komuny. Przegrywało się to na kaseciakach, wymieniało i ukrywało przed rodzicami. I słuchało do oporu, do porzygu, do zerwania taśmy. Na słuchawkach, pod kocem, z uchem przyciśniętym do ledwo wydostającego dźwięki głośnika, bo "starzy w drugim pokoju".

Niejeden z nas dostał po łapach. Inni po dupsku. Liczbę skonfiskowanych kaset można liczyć w tysiącach. Nie było tygodnia, żeby ktoś nie opowiedział jakie Wash&Go przeżył w domu, gdy został nakryty. To było gorsze niż odkrycie przez rodzicieli zabawy "w doktora". A mimo to (a może dzięki temu) rapowała cała Polska. A Piotrek dumnie zasiadł w panteonie polskich legend muzycznych:



Kiedy pierwszy raz usłyszałem Liroya, było to jak jakieś tajemnicze misterium, coś jak przyjęcie do loży masońskiej - starszy kuzyn przez tydzień zapowiadał, że usłyszę coś ekstra, coś co mi urwie dupsko, od czego nie będę mógł się uwolnić. Po czym poczekaliśmy, aż ciotka uda się do sąsiadki, włożył kasetę do jamnika i odpalił. No i urwało. I trzyma mnie do dziś.

Wtedy nie zwróciłem uwagi, ani na bit, ani riff. A oba przecież miażdżą.

Nie wiem czy wiecie, ale z Liroyem nagrywał ten Pan:



I chyba on jest autorem wykopanego w kosmos motywu gitarowego. Niestety, nie udało mi się znaleźć potwierdzenia tej informacji, ale wydaje mi się, że gdzieś kiedyś o tym słyszałem. Jeżeli się mylę: Mea Culpa, proszę o sprostowanie.


Nie jestem fanem hip-hopu, nie słucham w ogóle i nie mam pojęcia o co chodzi/chodziło w przepychankach Liroy-Peja-Tede-N.A.S. i cała reszta świata. Nie interesuje mnie to. Nie mam pojęcia czemu była taka fala nienawiści skierowana na Liroya, malowniczo wisi mi to, czy była słuszna czy nie.

Bo najważniejsze jest dla mnie to, że czy się to komuś podoba czy nie, "Scyzoryk" był/jest najbardziej kultowym numerem naszego dzieciństwa.

PS: A tak Liroy śmigał na Woodstocku z Hope. Nie miałem zielonego pojęcia, że zagrają i nie umiem sobie darować, że mnie to ominęło. Grrr.



Read More ...

0 komentarze



Jest magia w tym numerze.

Pamiętam ZERO z czterech piosenek; dwóch ballad i dwóch kawałków, które z całą pewnością można określić jako kultowe wymiatacze dyskotekowe (pierwsza dziesiątka imprezowych hiciorów z całych lat 90):






W przypadku "Nie Stało się nic" najciekawsze jest to, jak łatwo chłopaki przeskakują przecież z typowo samczej narracji w "Bani U Cygana" czy "Jedziemy na Maxa" do wersji Alvaro Romantico.

I robią numer, który staje się idealnym klejaczem ran. To jest chyba jeden z najlepszych przykładów, który po rozstaniu puszczasz w kółko i razem z butelką wódki w ręce, siedzisz, chlejesz i patrzysz się tępo w ścianę. I bombarduje Cię miliard absurdalnych myśli.



Chyba, że ktoś jest mniej uczuciowy i woli wersję Andrzeja Nowaka i jego Złych Psów:



Abstrahując od samej piosenki, bardzo mi się podobają bity w popowo-rapowych numerach lat 90 (w Polsce mistrzem dla mnie jest zdecydowanie Liroy). Niby są proste, ale posiadają akcenty, smaczki, których w życiu bym nie połączył z muzyką Dance/Pop. A chłopaki z ZERO twierdzą, że taką muzykę właśnie grają.

W "Nie stało się nic" na eleganckości siedzą delikatne pociągnięcia gitary, podoba mi się ten prosty motyw,i całkiem przyjemne akcenty perkusyjne na początku drugiej zwrotki. I jeszcze pasują mi klawisze.

Słychać, ze napisali i zagrali to ogarnięci muzycy, z pomysłem i wizją na kawałek. Numer w ogóle się nie nudzi. Do tego chórki są zaskakujące w porównaniu choćby z "Banią". Imponuje mi przeskoczenie z agresywnej, pijackiej, typowo samczej narracji, do delikatnego i czystego wokalu, który naprawdę brzmi miło dla ucha.

Tylko zgrzyta mi ten sedes na samym początku pierwszej zwrotki . Jakoś psuje całość przekazu.

Jeżeli chodzi o sam teledysk, to fajnie oddaje klimat lat 90. Konwencja opowiadania śpiewanej historii średnio mi zwykle odpowiada, ale w tym przypadku gangstersko-horrorowego scenariusza wszystko płynnie się zazębia (a motyw z samego końca można pięknie interpretować na wsze sposoby, ale tu zostawiam pole do popisu dla innych braci i sióstr humanistów).

PS: Tak wyglądali chłopaki z ZERO w zeszłym roku:


PS2: W formie ciekawostki, mogę powiedzieć, że Carlos zagrał pełną rolę w 13 posterunku. Grał policjanta ze Stanów, który przyjechał z wizytacją:

Read More ...

0 komentarze



Był 21 sierpnia 1996 roku.

Jedna z ostatnich historycznych i wielkich chwil w polskiej piłce klubowej - postawiony pod ścianą Widzew Łódź walczył o niemożliwe - awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów.

W pierwszym meczu łodzianie wygrali 2:1. W drugim, po 49 minutach przegrywali 0:3.

Za mikrofonem Polskiego Radia siedział Tomasz Zimoch.

Wydawało się, ze jest pozamiatane...

Najpierw w 56 minucie Widzewiakom (i połowie Polski) nadzieję dał jeden z największych, niestety zmarnowanych, talentów polskiej piłki - Marek Citko.

A później nastała 89 minuta. Po dzikiej akcji, zamieszeniu pod duńską bramką pada drugi gol i w eterze rozlega się dziki ryk: " Jeeeeeeeeeeeeeest! Jeeeeeeeeeeeest! [...] Kto strzelił tego gola, nawet nie wiem, Wojtala, albo Dembiński!!!".

I tak zaczęła się legenda.

Łza się w oku kręci, gdy słyszę te nazwiska: Szczęsny, Michalski, Wojtala, Majak, Dembiński...

Odżywają wspomnienia klasowych. Odżywa wspomnienie Sensible World of Soccer.

Przyznam się, że mogę słuchać tego w nieskończoność.

Tak więc, oto przed Wami, legendarna końcówka z jeszcze bardziej legendarnym komentarzem.

(Obraz lepiej sobie darować i zostać przy fonii, ale wrzucam razem z zapisem video - tak, by była możliwość porównania. Ja przez wiele lat znałem wyłącznie wersję radiową - porównanie z obrazem można potraktować jako ciekawy smaczek)

Tomasz Zimoch komentuje mecz Widzew - Broendby






Tak na marginesie, pan Tomasz będąc na Woodstocku w Akademii Sztuk przepięknych obiecał dużą flachę temu, kto wrzucił i udostępnił owo nagranie w sieci. Jeżeli więc przypadkiem trafił się taki - niech śmiało się zgłasza po odbiór nagrody.

Jeżeli macie chwile, możecie zajrzeć na oficjalny Fanpejdż Tomasza Zimocha na wszechwładnym Facebooku:

Oficjalny Fanpage Tomasza Zimocha na Facebooku

I tak na deser wrzucam jeszcze jeden komentarz:



Read More ...

0 komentarze

Chuck nie  boi się ciemności, to ciemność boi się Chucka

No cóż, dawno mnie tu nie było, szwendałem się po blogu bardziej duchem niż ciałem.

Ale nawet bezecny poganin (BTW: widzieliście ostatni hit internetu? Jak nie, tutaj link do jutubka) ma chwile wzniosłej treści, tak więc właśnie w dzień dziecka Anno Domini 2013 nastał radosny dzień wpisu.

Po Renegacie (zwanym przez rozbujaną fantazję tłumacza "Mścicielem na Harleyu"), bierzemy się za Strażnika Teksasu czyli Cordella Walkera i jego wesołą, policyjną paczkę.

Nigdy nie lubiłem postaci granej przez Chucka. Była tak obrzydliwie płaska, jednowymiarowa, że nawet kilkulatkowi ciężko było to strawić. Ot taki Skrzetuski żywcem przeniesiony ze stronic Trylogii. Zero wątpliwości, zero wahania: dokonywanie zawsze jednego i słusznego wyboru. Krystaliczny wzór cnót do naśladowania. Wykastrowany z negatywnych emocji i popędów, pacyfikujący całe zło tego świata sążnistym kopniakiem.



Nawet jego romans z wątłą panią prokurator o aparycji suszonej miotły był całkowicie wyprany z jakichkolwiek erotycznych pierwiastków - raczej przypominał zażartą grę w bierki w domu starców.

Oczywiście całość uczucia skończyła się porywającym ślubem, który usankcjonował ten tlący się w duchu św. Karoliny Kozkówny flirt. Fanafary.

W następnych odcinkach zjawiali się po kolei więźniowie, którzy uprowadzając Panią Walkerową chcieli dochodzić zemsty i jakże wypaczonego poczucia sprawiedliwości. Oczywiście z wszelkimi gwałtami, wymyślnymi torturami, a nawet tak zwyczajną dla porywaczy macanką czekali do momentu, do którego sprawiedliwość została wymierzona przez soczysty kopniak z półobrotu zdenerwowanego męża. Aż do następnego porwania-związania.

Do tego postać C.D. Parkera - rodowitego Teksańczyka, obdarzonego nieodzownym kowbojskim kapeluszem, knajpą a'la weynowski saloon i nieśmiertelnymi porciętami na szelkach. Wypisz wymaluj dziadek Billy'ego Kida. I jak każdy rodowity mieszkaniec stanu Teksas wujaszek tryskał tym, co charakterystyczne dla tamtejszej skonfederowanej ludności: szerokim spojrzeniem na świat, szczerością, altruizmem i pełnym zrozumieniem dla odmienności drugiego człowieka.

Szelki, kapelusz i wąs, brakuje tylko klapek Kubota

Tak jak Herkules miał Jolaosa, Xena Gabrielę (a przypominam, że pozostajemy cały czas w klimacie seriali), tak i Walker posiadał swojego prywatnego pomagiera - był nim Trivette, postać, która mi osobiście przypadła do gustu najbardziej: Jimmy był zdecydowanie bardziej ludzki i zwyczajny niż jego spiżowy karate mentor (choć oczywiście Chuckowi ustępował pola pod każdym względem).

Trivette miał zawsze przerąbane

Większość seriali zawsze potrzebuje kreacji postaci-zapchaj dziury, na tle której główny bohater może błyszczeć w glorii i chwale. Postać taka zwykle bywa okaleczoną wersją wspomnianego głównego bohatera: niby posiada podobne moce, ale wszystko zawsze robi gorzej. I często trzeba mu/jej pomagać i wyciągać go/ją z opresji.

Niestety ten los przypadł czekoladowemu stróżowi prawa, wepchniętemu chyba trochę na siłę w scenariusz, tak by zaszczepić pożądany przez telewizyjną gawiedź pierwiastek politycznej poprawności. A szkoda.

Dobra ponarzekałem, a teraz czas na podsumowanie: pół dzieciństwa spędziłem na ćwiczeniu kopniaka z półobrotu, bo chcieliśmy z kumplami był jak Walker i Trivette.

Choć uczciwie mówiąc, tak naprawdę Trivettem mało kto chciał być.



Read More ...

0 komentarze