Jedna z żelaznych zabawek dzieciństwa w latach 90


Były takie przedmioty, które po prostu były...

I zbierało się je, bo były fajne. I fajnie było mieć ich dużo.

Wydaje mi się, że ciężko byłoby wytłumaczyć dzisiejszym dzieciakom, na czym polega idea zbieractwa. Co jest takiego super w tym, że po prostu masz... I cieszysz się, bo w Twojej skrzyni ze skarbami co tydzień przybywa nowa kulka. Albo kulki.

Zresztą, nie ważne co się zbierało. Nie ważne czy były to karteczki, czy obrazki Gumy Turbo, czy komiksy z gumy Donald, czy zabawki z Kinder Niespodzianki. Ważne, że się zbierało.

Dzisiaj być może ktoś by zadał absurdalne pytanie: "po co"? W latach 90, po usłyszeniu takiego pytania, napotkałby tylko niemożebnie uniesione ku górze brwi i zdziwione spojrzenie.
- Jak to po co? Żeby zbierać! I mieć! Bo to fajne!

Trzy żelazne powody.  Nie do obalenia. 


Czy kulki służyły do zabawy?

Pewnie jakoś tak. Pamiętam, że kombinowaliśmy z nimi różne wersje dziwacznych gier (ale zasad za nic sobie nie przypomnę) - jednak najważniejsze stale było to, by je mieć. Jak najwięcej, w różnych kształtach i odmianach.

Kupowałem je na odpustach, koloniach w sklepach z pierdołami, na targu i pamiętam, że można było je wygrać w niezliczonych automatach z zabawkami (a w latach 90 automatów tych było istne zatrzęsienie, gdy weszły na stałe monety do obiegu, pożerały nieskończoną ilość bilonu).

Jeżeli macie jakieś wspominki o kulkach - np. zasady gier, podzielcie się w komentarzu, będę dźwięczny.
Read More ...

1 komentarze

Drużyna A razem

Gdyby w dowolnym czasie, w dowolnym miejscu w Polsce, znienacka przeprowadzić ankietę-niespodziankę, w której zadalibyśmy pytanie: "który serial z lat 90 można uznać za najbardziej kultowy", jestem przekonany, że 99% pytanych, bez wahania odpowiedziałoby "Drużynę A".

Chociaż byli najemnikami - nigdy nie przypominam sobie sytuacji, by inkasowali należność.

Nie dało się ich nie lubić - w końcu zawsze bronili biednych, słabych, uciśnionych. To przeniesiony w lata 80 do bólu wyeksploatowany mit szeryfa na Dzikim Zachodzie, który ratuje maleńką farmę ubogiej wdowy, przed zakusami obleśnego właściciela ziemskiego.

A co utkwiło mi najmocniej w pamięci?   

1. B. A. Baracus


Zastanawiałem się czy nie opisywać każdej z postaci z osobna. Ich wyrazistości i nakreślonej do granic absurdu groteskowości. Nonszalancji, gotowego planu i cygara Hannibala. Łobuzerskości, białej Corvetty i bezproblemowego poławiania kolejnych lachonów przez Buźkę. Wreszcie dzikich wariacji Murdocka, jego wyimaginowanych psów, niezliczonych wcieleń i przebrań.

I doszedłem do wniosku, że nie.

Bo myśląc 'Drużyna A' - mam przed oczami złote łańcuchy i ogrodniczki Mr T. Ta postać to esencja tego filmu. Jeżeli kiedyś miałbym postawić pomnik mojemu dzieciństwu - on by się znalazł na cokole.

B. A. Baracus w najsłynniejszej pozie

Na marginesie; Mr T. na starość trzyma się całkiem nieźle (proponuję podczas przygotowania potraw, zostawić drzwi w spokoju):



2. Furgonetka


Tak jak kultowa była postać B. A., tak wszyscy bez problemu kojarzyliśmy legendarną furgonetkę A-Team. Srednio w co drugim odcinku miała coś przerabiane, dospawywane, przykręcane; zamieniając się to w mikroczołg, samochód terenowy lub buldożer.

Furgonetka drużyny A

W czasach gdy bawiliśmy się resorakami, mój najlepszy kumpel miał samochodzik, łudząco przypominający kształtem vana A-Team. Brak czerwonego paska szybko został zniwelowany przez wściekle różowy lakier do paznokci jego matki. Wystarczyło nałożyć trzy warstwy. I można było szaleć po legendarnym dywanie z ulicami.

3. Wybuchy, strzelaniny... i nikt nie ginie


Czy można zrobić serial sensacyjny, w którym mamy wybuch za wybuchem, tysiące grzechoczących łusek, a i tak nikt nie ginie? Niby można. Czy ktoś to będzie chciał oglądać? Dzisiaj powiedzielibyśmy (chyba), że nie.

Drużyna A była nasączona olbrzymią ilością efektów specjalnych. Przyznam - podobają mi się do dzisiaj. W każdym odcinku znajdziemy jakiś samochód, który widowiskowo wyleci w powietrze. Każdy strzela każdy do każdego. I nikt nikogo nie zabija (prawie, odsyłam do linka na końcu tekstu). Znowu groteska? Pewnie! Czy komuś to przeszkadzało? A gdzie tam!

Do tego preview każdego odcinka, gdzie raczono nas najbardziej smakowitymi kąskami z akcji (minimum jeden wybuch - obowiązkowo)


4. Intro


Tu nie ma o czym pisać, tego potrzeba posłuchać. Mój nr 1 jeżeli chodzi o intra z seriali.



5. I Ain't gettin' in no plane fool!


Tak jak w przypadku MacGyvera, sukces Drużyny A opierał się na powielanych do bólu, tych samych schematach. Które nikomu się nudziły. Czekając z wypiekami na kolejny odcinek, liczyłem na cztery rzeczy:
  1. Za kogo przebierze się Hannibal. 
  2. W jaki sposób zostanie uśpiony B.A. przed lotem. 
  3. Co zrobią koledzy z Drużyny, by wydostać Murdocka z kolejnego szpitala. 
  4. Jak zostanie przerobiona furgonetka.

http://www.youtube.com/watch?v=DaJOeLuUD94 alt="Kliknij i obejrzyj w YouTube"(musicie sobie skopiować, nie da się go umieścić).

6. I może tak na deser...


Niestety na planie filmowym drużyna nie stanowiła monolitu. Prowodyrem konfliktu był George Peppard, de facto przebrzmiała gwiazda kina holywoodzkiego, który fakt, że musi grać z naturszczykiem jakim był Mr. T., odbierał jako osobisty policzek. Niechęć była widoczna do tego stopnia, że prosił Dirka Benedicta (Buźkę) o przekazanie uwag o sposobie gry zapaśnika: "Powiedz mu, że ma to zagrać tak i tak".

Peppard najlepiej znany był z roli Paula Varjaka, w nakręconym 20 lat wcześniej (1961) kultowym Śniadaniu u Tiffany'ego:


Żeby było śmieszniej, Mr. T., był jedyną osobą, która nie dostała roli z castingu! To podobno najbardziej ukłuło ego Hannibala.

Kolejna ciekawostka to fakt, że w pilocie Buźkę zagrał całkiem inny aktor, Tim Duningan:


Był za młody, za wysoki jak na weterana. No cóż. Życie.

Anglojęzycznym czytelnikom polecam dokumentalny film o Drużynie A:


A dla fanów B.A. (który notabene, podobnie jak Hulk Hogan, był zawodowym zapaśnikiem) mam jeszcze finałową walkę z Rocky'ego III:


Po resztę ciekawostek i listę zabitych (tak, zginęło jednak parę osób) odsyłam do WiKi - nie ma sensu tego kopiować.


Read More ...

2 komentarze

Zdjęcie MacGyvera i jego legendarnego scyzoryka

Za co kochało się MacGyvera?

Przede wszystkim za przewidywalność. Za moment, kiedy znajdzie się w sytuacji bez wyjścia i będzie musiał użyć swojej supermocy do stworzenia czegoś z niczego. Samolot z betoniarki i rurek? Bez problemu. Tamowanie wycieku kwasu czekoladą - jak najbardziej! Zwiększenie żywotności akumulatora za pomocą tabletek aspiryny - czemu nie? (BTW: Podobno to rzeczywiście działa, nawet w którymś odcinku weryfikowali to Pogromcy Mitów)

Ot, człowiek Renesansu w służbie Fundacji Feniks. Czym zajmowała się owa tajemnicza Fundacja? No cóż, tym czym fundacja w Nieustraszonym - walką z wszelakim złem tego świata. Tam gdzie służby specjalne USA stawały się bezradne.

Kochałem go również za miażdżące intro. Odkąd MacGyver zagościł na Youtubie, mogę to puszczać jak Koń Rafał hasać - do porzygu.



Z perspektywy czasu, bardzo imponuje mi postanowienie twórców serialu, gdy chodzi o doskonale widoczną niechęć do broni głównego bohatera - wyznaczyli sztywną linię fabularną, której cały czas się trzymali.

MacGyver pokonywał przeciwników sprytem i szybkością - nigdy siłą.

Postać grana przez Andersona nienawidziła wszelkiej maści pistoletów, karabinów i innych rur służących do robienia dziur w drugim człowieku. MacGyver brzydził się jej i nigdy nikogo nie zabił. Może poza Murdockiem, który był głównym, shwartzcharakterem i pojawiał się w kilku epizodach naprzemiennie nieodwracalnie ginąc i niespodziewanie zmartwychwstając.

Podobnie jak Drużyna A - agent-wynalazca, choć powodował niezliczone eksplozje, wybuchy i palpitacje, nie krzywdził nikogo bardziej niż kilkoma siniakami, zawsze wychodząc z perypetii bez szwanku. Najlepsze było to, że ten brak śmierci przeciwników u widzów nie budził zdziwienia, sprzeciwu, ani oburzenia - tak było i już. Nikomu to nie przeszkadzało.

Odcinek, który utkwił mi najbardziej w pamięci?

Z mrówkami. Pamiętam inwazję mrówek w tropikalnym lesie, którą tylko MacGyver mógł powstrzymać. Poprzez wysadzenie tamy. Oczywiście udało mu się. Ale wspomnienie wędrującej, mrówczej watahy do dzisiaj budzi delikatne dreszcze.

I smutna konkluzja na koniec. Starzeję się. I to nie dlatego, że nie rozumiem języka dzisiejszych siedemnastolatek. Które notabene w knajpie zwracają się do mnie per "Pan".

Starzeję się, bo przychodzą mi do głowy rzeczy, o które wcześniej bym się nie podejrzewał. I wygłaszam sentencje, które jeszcze do niedawna zarezerwowane były wyłącznie dla mojej babci. Próbka? Proszę bardzo:

Teraz filmowcy seriali ścigają się, by zabijanie nakręcić tak, by było jak najbardziej realistycznie.

Efekt? W biały dzień, na żywo, w środku miasta wypadek samochodowy i koziołkujące po asfalcie ciało nie wzbudza specjalnych emocji. Przynajmniej nie u wszystkich. I słyszę komentarz: "tak mało krwi"?

A przy LiveLeaku można bez problemu wcinać popcorn.

Nawet jak Arnie zabijał (choćby w Commando), było to jakieś... groteskowe. Latynosi kładący się pokotem dawali w każdym momencie odczuć, że to nieprawda, fikcja.

A teraz to jest tak prawdziwe i powszednie, że nie wywołuje większego wydzielania emocji.

I na marginesie całkowitym: CZY KTOŚ WIE CZY MACGYVER MIAŁ JAKIEKOLWIEK IMIĘ I NAZWISKO?

[EDIT 2013-10-29]

No dobra, wiem. Dowiedziałem się dopiero po latach. Pod latarnią najciemniej. Ech, Internet.

ANGUS MACGYVER
Read More ...

4 komentarze


Mogę pisać o muzyce na dwa sposoby:

1. Za jednym zamachem trzasnąć całą płytę, kiedy owszem pamiętam i numery i zespół, ale całość jakoś nie wyżłobiła poważniejszych bruzd we wspomnieniach (na szczęście przypadków takich jest naprawdę niewiele - przynajmniej jeżeli chodzi o lata 90).

2. Można spróbować opisać jeden numer, z którym wiąże się lawina emocji, przemyśleń, wspomnień. I wiem, że choćbym trzysta razy edytował tekst, dopisywał, skreślał, próbował na nowo coś szkrobnąć - zawsze to nie będzie to. I nie uda mi się do końca napisać tego, o co mi chodziło.

I z tym kawałkiem tak jest.

Bo o czym tu napisać? O Analogsach - legendzie street punka, która pomimo roszad, zawirowań, zmian w składzie do dzisiaj jest w szczytowej formie?

Czy może o sobie - dzieciaku z dobrego domu, którego zafascynowała prostota, szczerość i genialny cover legendy brytyjskiego punka? Który zakochał się w kapeli ze Szczecina, ich brudzie, szarości, braku perspektyw, mimo, że na co dzień szalał po ładnych, tyskich podwórkach?



Czy może wreszcie o samym numerze, w którym nie chodzi o banki, broń, gonienie z policją, ale o to, o czym każdy przecież marzy - wolność i prawo do decydowania o sobie? Bo to przesłanie, świetnie przeniesione na polski grunt, jest dalej aktualne. Może dzisiaj nawet bardziej, niż w czasach, gdy mój horyzont zdarzeń ograniczał się do jabola w ręce, koszulki Pidżamy Porno, glanów i buńczucznych zapowiedzi walki z systemem:



W całej tej paskudnej obłudzie, która nas otacza, w tym popieprzonym wyścigu donikąd, w tej beznadziei w jaką ONI wepchnęli nasze pokolenie - najpierw mamiąc wizją konieczności wykształcenia, a potem dziwiąc się i sarkając, że kto jest zdrowy na umyśle, to ucieka stąd gdzie się da, Analogsi to dla mnie antidotum przypominające, że przecież najważniejsze jest to, by w całym sprośnym, dzikim cyrku, pozostać sobą.

I lać na całą XXI-wieczną psychodelę kulturalno-społeczną. Na oczekiwania, bon tony i to jakim się "być powinno".

Byłem na Woodstocku na ich koncercie w 2012, kiedy grali na dużej scenie. Było to jedno z niewielu wydarzeń, nazwijmy je górnolotnie "artystycznych", gdzie miałem łzy w oczach. I gardło zdarte do krwi. I wraz z hipisami w martensach wznosiłem zaciśniętą pięść ku górze, wrzeszcząc, że "nigdy nie damy się pojmać".

Read More ...

0 komentarze


screen z klipu Kazika, wyreżyserowanego przez Yacha Paszkiewicza

1992. Dwadzieścia jeden lat temu. Nic się nie zmieniło. Kurwa mać...

Read More ...

0 komentarze


Pierwszą rzeczą jaką robię rano, zaraz po włączeniu komputera, jest odpalenie Wykopu. I proszę jaka dzisiaj spotkała mnie miła niespodzianka - 2 Unlimited na żywo, po latach:



Całkiem nieźle to brzmi. Gęba sama się śmieje od ucha do ucha i od rana molestuję REPLAY

A tak było w oryginale:




Ponadto jak przeglądałem Wikipedię, okazało się, że 2 Unlimited to grupa holenderska (myślałem, że jak większość Eurodance niemiecka), w zeszłym roku się reaktywowali i chyba jeszcze próbują coś działać.

Anita trzyma się do tego całkiem, całkiem. A przypominam, że jest z rocznika 71.

I tutaj jeszcze oficjalna strona 2 Unlimited dla ciekawskich.
Read More ...

1 komentarze



Choć 99 % postów, jakie wrzucam na noflukowy fanpejdż bez wahania można uznać za kultowe (przez ogromniaste K - i mówię o rzeczach na postach, a nie postach samych w sobie:P), to są wśród nich takie, które lądują na samym szczycie piedestału.

Tak niestety jest skonstruowany świat: ktoś musi być faraonem, a ktoś musi popychać bloczki.

Przy niektórych wspominkach lekko się uśmiechniemy, przy innych westchniemy - "faktycznie, to było, pamiętam". Ale jest grupa kilkunastu produktów na widok i wspomnienie których na policzki wstępują intensywne rumieńce, oddech zaczyna gwałtownie przyspieszać, a niejedna osoba uroni łezkę. A może nawet dwie.

Bez wątpienia takim produktem jest Guma Turbo, cesarzowa garmażerii polskiego, młodego, pisklęcego kapitalizmu.

O smaku, który pamiętam do dzisiaj (i nie ważne, że traciła go po kilku minutach, można było przecież dopchać kolejnymi, do maksymalnego rozciągnięcia policzków). I charakterystycznym śladem odciśniętych opon:

Guma

Na czym polegał jej fenomen? Miała to "coś" co się dodawało do produktu, dla czego warto było ją kupić: wkładkę-obrazek z samochodem.

Nie poznałem nikogo, komu udałoby się zebrać wszystkie samochody. Zresztą jak to ocenić? Nie było katalogu, nie wiadomo czy ma się komplet czy nie - nie wiedzieliśmy jakie są serie, kto i kiedy je wypuszcza. Za to były emocje, gdy wybiegało się ze sklepu i z drżeniem rąk odpakowywało, mówiąc: "jesssss,  tego nie mam!"

A samochodów było bez liku

Obrazków miałem pełną szafkę. Turbo przeżuwaliśmy na tony. Całe przerwy spędzaliśmy porównując i wymieniając się wkładkami. Jak nie w szkole, to na podwórku.

Sama guma była turecka (firmy KENT), oprócz Polski cieszyła się niezłym zainteresowaniem u naszych wschodnich sąsiadów. Ostatnią serię obrazków firma wypuściła w 2007 roku (i podobno do tego roku można je było kupić: źródło)

No i uroniłem łezkę.

Read More ...

4 komentarze

Papierek z Wafelków Kuku Ruku

Przyznam się bez bicia, że ni smaku, ni zapachu, tudzież składników wafelków nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że zbierało się naklejki. Ze zwierzętami. Więcej wspomnień brak :D

Może poza wierszykiem: "Kuku Ruku jest śmierdzące, bo kosztuje dwa tysiące, nadziewane heroiną i od tego dzieci giną..."

Przykłady naklejek z KukuRuku

Kiedy wspominam Kuku Rurku na myśl przychodzą mi dwie rzeczy: właściwie nie same wafelki, lecz przebłyski reklamy i sklepik szkolny - czyli to magiczne miejsce, gdzie mogłeś znaleźć ok. 20 żelaznych produktów do kupienia, gdzie pędziło się co tchu na każdej przerwie z grzechoczącym rytmicznie bilonem (ewentualnie papierkiem o nominale 5000 - 10 000 zł), gdzie przed mały okienkiem ustawiały się gigantyczne kolejki, a próba dopchania się do sprzedawczyni i upragnionego kupna czy to Kuku Ruku, czy Andrutów czy soku w woreczku ("Siki Weroniki") przypominała zmagania Hulka Hogana w szczytowej formie na wrestlingowych ringach.

O sklepiku rozpiszę się kiedy indziej (trzy razy zmieniałem podstawówkę i w każdej sklepik wyglądał podobnie).

Tymczasem wrzucam na dół reklamę wafelków i mam do Was dwa pytania:

1) Napiszcie jaki miały smak i do czego go można porównać?
2) W te dymki komiksowe na naklejkach wpisywało się coś, czy miały walor wyłącznie edukacyjny?

Read More ...

5 komentarze


Ojciec polskiego rapu jest jeden. Amen.

Nie było dzieciaka, chrząszcza, biedronki, bozonu Higgisa, który nie znałby tego numeru. Całe podstawówki, na korytarzach, przerwach, bujały się w rytm kieleckich prawd objawionych.

Normalne było, że w budzie spotykało się na korytarzu, na przerwie i recytowało naprzemiennie całe 8 minut tekstu. Każdy znał, każdy pamiętał, każdy mógł zacząć od dowolnego momentu.

Dystrybucja "Scyzoryka" przypominała przemycanie w parcianych plecakach nieprawomyślnych książek za komuny. Przegrywało się to na kaseciakach, wymieniało i ukrywało przed rodzicami. I słuchało do oporu, do porzygu, do zerwania taśmy. Na słuchawkach, pod kocem, z uchem przyciśniętym do ledwo wydostającego dźwięki głośnika, bo "starzy w drugim pokoju".

Niejeden z nas dostał po łapach. Inni po dupsku. Liczbę skonfiskowanych kaset można liczyć w tysiącach. Nie było tygodnia, żeby ktoś nie opowiedział jakie Wash&Go przeżył w domu, gdy został nakryty. To było gorsze niż odkrycie przez rodzicieli zabawy "w doktora". A mimo to (a może dzięki temu) rapowała cała Polska. A Piotrek dumnie zasiadł w panteonie polskich legend muzycznych:



Kiedy pierwszy raz usłyszałem Liroya, było to jak jakieś tajemnicze misterium, coś jak przyjęcie do loży masońskiej - starszy kuzyn przez tydzień zapowiadał, że usłyszę coś ekstra, coś co mi urwie dupsko, od czego nie będę mógł się uwolnić. Po czym poczekaliśmy, aż ciotka uda się do sąsiadki, włożył kasetę do jamnika i odpalił. No i urwało. I trzyma mnie do dziś.

Wtedy nie zwróciłem uwagi, ani na bit, ani riff. A oba przecież miażdżą.

Nie wiem czy wiecie, ale z Liroyem nagrywał ten Pan:



I chyba on jest autorem wykopanego w kosmos motywu gitarowego. Niestety, nie udało mi się znaleźć potwierdzenia tej informacji, ale wydaje mi się, że gdzieś kiedyś o tym słyszałem. Jeżeli się mylę: Mea Culpa, proszę o sprostowanie.


Nie jestem fanem hip-hopu, nie słucham w ogóle i nie mam pojęcia o co chodzi/chodziło w przepychankach Liroy-Peja-Tede-N.A.S. i cała reszta świata. Nie interesuje mnie to. Nie mam pojęcia czemu była taka fala nienawiści skierowana na Liroya, malowniczo wisi mi to, czy była słuszna czy nie.

Bo najważniejsze jest dla mnie to, że czy się to komuś podoba czy nie, "Scyzoryk" był/jest najbardziej kultowym numerem naszego dzieciństwa.

PS: A tak Liroy śmigał na Woodstocku z Hope. Nie miałem zielonego pojęcia, że zagrają i nie umiem sobie darować, że mnie to ominęło. Grrr.



Read More ...

0 komentarze



Jest magia w tym numerze.

Pamiętam ZERO z czterech piosenek; dwóch ballad i dwóch kawałków, które z całą pewnością można określić jako kultowe wymiatacze dyskotekowe (pierwsza dziesiątka imprezowych hiciorów z całych lat 90):






W przypadku "Nie Stało się nic" najciekawsze jest to, jak łatwo chłopaki przeskakują przecież z typowo samczej narracji w "Bani U Cygana" czy "Jedziemy na Maxa" do wersji Alvaro Romantico.

I robią numer, który staje się idealnym klejaczem ran. To jest chyba jeden z najlepszych przykładów, który po rozstaniu puszczasz w kółko i razem z butelką wódki w ręce, siedzisz, chlejesz i patrzysz się tępo w ścianę. I bombarduje Cię miliard absurdalnych myśli.



Chyba, że ktoś jest mniej uczuciowy i woli wersję Andrzeja Nowaka i jego Złych Psów:



Abstrahując od samej piosenki, bardzo mi się podobają bity w popowo-rapowych numerach lat 90 (w Polsce mistrzem dla mnie jest zdecydowanie Liroy). Niby są proste, ale posiadają akcenty, smaczki, których w życiu bym nie połączył z muzyką Dance/Pop. A chłopaki z ZERO twierdzą, że taką muzykę właśnie grają.

W "Nie stało się nic" na eleganckości siedzą delikatne pociągnięcia gitary, podoba mi się ten prosty motyw,i całkiem przyjemne akcenty perkusyjne na początku drugiej zwrotki. I jeszcze pasują mi klawisze.

Słychać, ze napisali i zagrali to ogarnięci muzycy, z pomysłem i wizją na kawałek. Numer w ogóle się nie nudzi. Do tego chórki są zaskakujące w porównaniu choćby z "Banią". Imponuje mi przeskoczenie z agresywnej, pijackiej, typowo samczej narracji, do delikatnego i czystego wokalu, który naprawdę brzmi miło dla ucha.

Tylko zgrzyta mi ten sedes na samym początku pierwszej zwrotki . Jakoś psuje całość przekazu.

Jeżeli chodzi o sam teledysk, to fajnie oddaje klimat lat 90. Konwencja opowiadania śpiewanej historii średnio mi zwykle odpowiada, ale w tym przypadku gangstersko-horrorowego scenariusza wszystko płynnie się zazębia (a motyw z samego końca można pięknie interpretować na wsze sposoby, ale tu zostawiam pole do popisu dla innych braci i sióstr humanistów).

PS: Tak wyglądali chłopaki z ZERO w zeszłym roku:


PS2: W formie ciekawostki, mogę powiedzieć, że Carlos zagrał pełną rolę w 13 posterunku. Grał policjanta ze Stanów, który przyjechał z wizytacją:

Read More ...

0 komentarze